SAMODZIELNOŚĆ DZIECKA… ZALEŻY OD RODZICÓW!

 

Wrzuciłam post na swoje instagramowe konto i napisałam:

Martyna wstała dziś rano, ubrała się, umyła, zrobiła sobie śniadanie i włączyła lekcje online w swoim laptopie. Sama pilnowała przerw i kolejnych zajęć. Odrobiła zadanie domowe, pouczyła się, zajęła młodszymi siostrami. Potem ogarnęła swój pokój, wykąpała się, sama umyła i wysuszyła sobie włosy a nawet przypilnowała młodszego rodzeństwa w wannie. Kolację też wszystkim ogarnęła.

Po co to piszę?

Bo pamiętam ile łez wylałam, wyrzucając sobie, że jestem złą matką, bo nie daję rady karmić piersią. Jak wściekałam się, gdy nie chciała spać… wtedy, gdy ja chciałam, żeby spała. Kiedy pluła papką, którą skrupulatnie dla niej gotowałam. Pamiętam bezradność i złość, gdy musiałam wychodzić z ciepłego łóżka w środku nocy. A potem moje wyrzuty sumienia. Wciąż i wciąż. To wszystko wydawało się nie mieć końca. Byłam zmęczona i nawet w snach nie przypuszczałabym, że… czeka mnie jeszcze większy sajgon z bliźniaczkami.

Gdybym wtedy, w tych trudnych pierwszych miesiącach życia wiedziała, że one tak szybko miną… chyba nie spinałabym się tak bardzo. Każdy etap rozwoju musi mieć swoje miejsce, dziś to wiem. Są lepsze i gorsze momenty. I TO JEST NORMALNE.

Nim się obejrzysz, Twój maluszek, który dziś jest tak wymagający i nie daje spać w nocy… stanie się kiedyś samodzielnym dzieckiem. Zaufaj mi. Tylko mu na to pozwól.

I posypało się mnóstwo pytań o to, jak to zrobiłam, że moja córka jest tak samodzielna. Co zrobić, by dziecko chciało cokolwiek zrobić. Niektóre mamy pisały, że muszą kilkukrotnie prosić o wyniesienie worka śmieci, nie mówiąc już o innych czynnościach domowych. Cóż… nie jestem psychologiem ani pedagogiem, ale domyślam się, że temperament i charakter dziecka pewnie mają tu znaczenie. Ale dużo zależy od samych rodziców. Jak ja to zrobiłam?

Wyszłam z założenia, że skoro dziecko chce zrobić coś samo… to nie należy mu w tym przeszkadzać, wyręczać go lub robić to za niego. A KAŻDE dziecko ma etap “ja siam”. Wtedy chce samo jeść, samo się ubierać, samo się myć, czesać i generalnie wszystko robić samo. Więc zgadzałam się na to.

Nie było różowo. Nie zliczę ile razy zaciskałam usta (i pięści) z nerów, gdy kolejny makaron lądował na podłodze. Gdy mała próbowała nabić widelcem mięsko i trwało to całe wieki. Zdecydowanie szybciej poszłoby nam, gdybym ją po prostu nakarmiła. Ale nie. Trzeba było siedzieć przed zimnym talerzem.
Kiedy ubierała buty, a trzeba było wychodzić rzucałam w myślach przekleństwami (podobno w ustach matki to nie wulgaryzmy tylko zaklęcia), ale czekałam aż jej się uda.
Kiedy postanowiła sama robić sobie śniadania trzymałam się krzesła, bo oczami wyobraźni widziałam jak odcina sobie dłoń ostrym nożem. Albo gdy po raz pierwszy smażyła naleśniki, niemal czułam to, jak parzy sobie palce. Ale nie zabroniłam jej.
A kiedy chciała sama umyć swoje długie włosy, byłam prawie pewna, że przecież nie zmyje dobrze szamponu i będą problemy. Nic takiego się nie stało. W wannie też się nie utopiła.

Samodzielność dziecka zależy nie tylko od umiejętności dziecka, ale bardzo często od postawy rodzica. Jeśli będziemy wciąż robić śniadanka i kolacyjki, myć włosy za dziecko, sprzątać po nim i wyręczać je, żeby było lepiej, szybciej, bezpieczniej to w końcu minie etap “ja siam” i zacznie się na wiele, wiele lat etap “przecież mama zrobi”. Ot, cała moja tajemnica.

Uważam, że dziecko potrzebuje wsparcia i przyzwolenia na podejmowanie kolejnej próby, nie wyręczania. I choćbyśmy miały przypłacić to początkową nerwicą, potem same sobie pogratulujemy.