TE WSZYSTKIE NIEPRZESPANE NOCE

 


Minęło kilka tygodni od porodu, a różowe okulary już zdążyły spaść ci z nosa. Nawet szkoła rodzenia nie przygotowała cię na to, że życie drastycznie, w jednej chwili odwróci się o sto osiemdziesiąt stopni. Stałaś się całkowicie zależna od małego człowieka.

Chaos, ciągłe zamartwianie się, obolałe piersi, zmęczenie – to wszystko daje o sobie znać. Bardzo dotkliwie. A trzeba przecież jeszcze ogarnąć dom, włączyć kolejną pralkę, ugotować i zrobić wiele drobnych rzeczy. I ta cisza w domu…

Karmienie, gapienie się w dziecięcą kupę, kolejną plamkę na ramieniu (O Boże! Czy to przypadkiem nie jest jakaś poważna choroba? Może alergia? Czy to moja wina?), godzinne zastanawianie się przed wyjściem na spacer czy maluszek na pewno jest odpowiednio ubrany i ciągła niepewność czy robisz wszystko dobrze.

Jak mogłaś powołać na świat małego człowieka, który jest absolutnie od ciebie zależny, a przecież nie masz żadnych kompetencji, żadnego doświadczenia, czy to nie było szaleństwo? Jak długo można nie jeść i nie spać mimo głodu zmęczenia? Jak długo można żyć w stresie i nie stracić nad sobą kontroli?

Twoją codzienność wypełnia teraz zmiana pieluchy, pranie bodziaków, noszenie, przytulanie, bujanie i zastanawianie się czy płacze, bo coś go boli… A pierwszy katar? To na pewno twoja wina. Zmarzł. Albo przegrzał się. I samobiczując się siedzisz pół nocy przy łóżeczku raz otwierając okno, raz je zamykając.

Kochasz to maleństwo, ale ogarnia cię bezsilność, przemęczenie, panika, strach, nuda, zwątpienie. I to wszystko na przemian z radością, dumą i krótkotrwałym spokojem.

Dzień jeszcze jakoś mija. Dokładnie tak samo jak minął wczorajszy i przedwczorajszy i tak samo jak minie jutro i pojutrze. Tylko noce… Noce wydają się dłużyć w nieskończoność. Już wieczorem wiesz co cię czeka. Kolejna pobudka, kolejne karmienie. I ta myśl, że cały świat śpi, a ty jedna nie możesz. Masz ochotę walnąć pięścią w ścianę, rozpłakać się lub krzyczeć co sił. Nawet wstawanie z partnerem na zmianę nie zmienia faktu, że czujesz się zwyczajnie powalona na łopatki przez życie.

Może to nie jest dobra metoda, nie wiem, ale czasem może pocieszyć cię myśl, że nie jesteś sama. Nie jesteś jedyna. Świadomość bycia częścią grupy naprawdę może podnieść na duchu.
Dziś w nocy, gdy wstaniesz na kolejne karmienie i przytulanie, spójrz w księżyc. Pomyśl, że w tym samym czasie albo za chwilę spojrzy na niego kolejna mama, mieszkająca zaledwie dwie ulice dalej. Kryśka pięć ulic dalej i Jola – osiem ulic. W całym mieście jest was być może kilkaset, a w Polsce nawet kilka (kilkanaście) tysięcy. Na świecie w tej chwili nie śpi Was znacznie więcej. A każda jedna, każda kolejna czuje się zmęczona, wystraszona czy bezsilna.

Tworzycie grupę wspaniałych kobiet, które wzięły na siebie odpowiedzialność wychowania kolejnego człowieka. I choć dziś czujecie, że jakaś siła odebrała wam różowe okulary, zwłaszcza nocą, za chwilę znów je znajdziecie. I będzie fajnie, obiecuję.