KIEDY DZIECKO ROBI PLANY…

Wpis powstał we współpracy z Panią Swojego Czasu.

 

Być może tym wpisem włożę kij w mrowisko, ale zaryzykuję.
Macierzyństwo bywa bardzo męczące i wie o tym każda mama. Tu nie ma nawet co dyskutować. Są takie etapy, które trzeba przejść i nie ma innej opcji. Kiedy mamy w domu niemowlaczka, wszystko jest dla nas nowe, nie śpimy w nocy, przechodzimy razem z dzieckiem kolki, ząbkowanie, pierwsze choroby i mnóstwo innych rzeczy, na które nie mamy wpływu. Jedno dziecko będzie spokojne, drugie bardzo aktywne, ale jedno i drugie męczy kiedy jest się z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę. I takie są fakty. Kropka.


Z czasem, gdy dziecko rośnie nasze obowiązki i rytm dnia zmieniają się. Wciąż mamy wiele na głowie i naprawdę mamy prawo narzekać, ale spójrzmy prawdzie w oczy: Czy my tego zmęczenia i zniechęcenia nie mamy często na własne życzenie?


Padamy wieczorami na pysk (sorry za dosłowność), bo zbyt wiele na siebie bierzemy! Wszystkie obowiązki i prace domowe spoczywają często na naszych barkach. Sprzątanie, gotowanie, planowanie, zakupy, pranie i pamiętanie wszystkich dat, wizyt u lekarza, wycieczek szkolnych, a przecież nie mieszkamy same! I Wszyscy domownicy korzystają z ubrań, naczyń, łazienki, kuchni, sypialni i salonu. Nie mogę pojąć dlaczego to na kobiecie ma spoczywać obowiązek dbania o to skoro przestrzeń jest wspólna? Dlaczego to mama musi pamiętać kiedy przynieść do szkoły kasztany, a kiedy trzeba zapłacić za szkolny wyjazd do kina?


I w tym celu postanowiłam wprowadzić do naszego domu planowanie obowiązków. Żeby się nie wściekać i żeby każdy wiedział co ma robić.
W naszym domu obowiązuje pewna zasada, która w większości przypadków się sprawdza: każdy sprząta po sobie i w swoim pokoju. Większe sprzątanie całego domu odbywa się w soboty. Jak udało mi się to osiągnąć? Bardzo łatwo. Dziewczyny pomagały mi w pracach domowych już jako dwulatki. Wtedy po prostu mi towarzyszyły, potem chciały samodzielnie sprzątać (efekt zerowy, ale za to chęci ogromne i zadowolenie z siebie na poziomie milion). A teraz to po prostu obowiązek, który trzeba wykonać.

 

Kiedy sama zaczęłam planować swój czas w planerze (zarówno domowe obowiązki, jak i pracę blogową) zauważyłam, że im dłużej to robię, tym bardziej jestem ogarnięta i to całe planowanie po prostu stało się moim nawykiem. Każdy dzień zaczynam i kończę z planerem w ręce. Jasne, nie obyło się bez problemów i porażek. Teraz po prostu wiem, że plany trzeba robić REALNE, a odhaczanie każdego wykonanego zajęcia sprawiało, że czułam się dumna. I przestałam mieć poczucie, że cały dzień coś robię, a nic nie jest zrobione. Dopiero teraz wiem ile pracuję i co konkretnie zostało wykonane.


Postanowiłam nauczyć tego swoje córki. Pomyślałam, że im szybciej będą umiały się ogarnąć, tym lepiej dla nich, bo kiedy wejdzie im to w krew, nigdy nie pozwolą na to, by w przyszłości to one zajmowały się domem od A do Z. Mocno wierzę we wzorce wyniesione z domu.

 

Martyna stała się królikiem doświadczalnym. Najpierw to ja robiłam jej plany, a ona odhaczała, gdy udało jej się wszystko zrobić. Z taką radością i pasją, że wiedziałam, że połknęła haczyk! Potem pomagałam jej tworzyć plan, podpowiadając co jeszcze może zrobić (zamiast gapić się w tv albo marudzić, że się nudzi, ale do matmy nie usiądzie 😉 ). Dziś planuje już samodzielnie, a ja wchodząc do jej pokoju widzę odhaczone zadania. Jestem dumna z niej i z siebie. Oczywiście, że nie zawsze jej się uda, czasem brak chęci dopada każdego, ale widzę, że ją to motywuje i zdarza się, że rusza tyłek tylko po to, by zadanie zostało wykonane. A więc działa 🙂

 

 

Nie jestem mamą, która kontroluje swoje dzieci. Uważam, że muszą mieć czas dla siebie i zwykłe nudzenie się też jest potrzebne, bo uwalnia kreatywność. Dlatego od razu zastrzegłam Martynie, że nie musi planować całego swojego dnia, ani rzucać sobie na barki zbyt wielu działań. W planie muszą się znaleźć obowiązkowe punkty jak: zadanie domowe i spakowanie plecaka. Ale całą resztę może sobie wymyślić. Plan zawsze jest gotowy dzień wcześniej, wieczorem.

 

 

Teraz powolutku wdrażam w planowanie młodsze córki. Tak, mają dopiero pięć lat, więc robią to po swojemu. I jeszcze nie codziennie. Duma z odhaczonego zadania to motywacja do dalszego działania.


Nasze początki wyglądają tak:


Przychodzi jedna pokazać mi swoje plany:


✔️ myję podłogę
✔️sprzątam swój pokój
✔️podlewam kwiaty
✔️składam ubrania

Mhm. Ambitnie. Zbyt ambitnie, więc trzeba nad tym popracować.

Tymczasem plany drugiej bliźniaczki:


✔️wstaję
✔️idę do przedszkola
✔️wracam z przedszkola
✔️idę spać


A tu z kolei niezbyt ambitnie, ale spoko, taki dzień jak najbardziej się należy. Każdemu 🙂


Zapytacie o męża… To wyjątkowo uparty typ, który uważa, że “planerki” i inne takie, to dobre dla kobiet. Ale znalazłam i na to sposób. Powiesiłam w kuchni nasz miesięczny planer rodzinny i tam zapisuję mu plany. Uczestniczy więc w planowaniu, choć broni się rękami i nogami, a nieraz uratowałam mu dzień. I życie. A sobie nerwy, bo jak zapiszę, że tej soboty sprząta garaż to on po prostu to robi.

 

Pierwsza połowa miesiąca jest już bez planów. To dlatego, że jak mija dzień to zmywam nasze notatki.


Planowanie pozwala nam trzymać rękę na pulsie, motywuje, przypomina i daje kopa. I wcale nie ogranicza i nie pozbawia nas spontaniczności. Dzięki temu, że używamy planerów suchościeralnych w każdym momencie możemy przepisać dane zadanie na inny dzień. I wciąż mieć nad wszystkim kontrolę 🙂

 

Polecamy korzystać z rad Pani Swojego Czasu.

 

Produkty znajdziesz tutaj:
Lista suchościeralna “dzisiaj zrobię” – TUTAJ
Planer suchościeralny “miesiąc rodzinny” – TUTAJ
Pisaki do planerów – TUTAJ