#WASZEWYZNANIA 46 / PO PORODZIE CHCIAŁAM ODEBRAĆ SOBIE ŻYCIE…

 

Dzień dobry,
odkryłam Panią na fb stosunkowo niedawno, bo w sierpniu, ale bardzo mnie cieszy to odkrycie, dużo mi pomaga w macierzyństwie. Chciałam podsunąć temat, o którym młode matki wstydzą się mówić, który nadal stanowi tabu: depresja poporodowa. Chciałam opisać moją historię.


Dzień,w którym dowiedziałam się o ciąży był najpiękniejszym dniem mojego życia. Z przyczyn zdrowotnych szanse na potomka wydawały się wręcz zerowe. Miałam tego świadomość od ponad 10 lat, mój mąż także – uczciwie powiedziałam mu przed ślubem o takiej możliwości. Tym bardziej, dwie kreski na teście ciążowym w miesiąc po rozpoczęciu starań jawiły się dla mnie jako cud! Ciąża przebiegała prawidłowo, aczkolwiek bardzo się stresowałam czy wszystko ok z córeczką, przed każdym USG genetycznym byłam mocno niespokojna.

W lipcu urodziłam poprzez CC piękną dziewczynkę ważącą niecałe 3,2kg i mierzącą 52cm. Była taką maleńką kruszynką, że bałam się ją wziąć na ręce ze strachu, że ją uszkodzę. Córka od samego początku miała poważne problemy z brzuszkiem (co nie zostało zdiagnozowane w szpitalu, a dopiero przez któregoś z kolei pediatrę). W szpitalu non stop płakała. Płakała to mało powiedziane, ona wyła. Położne patrzyły na nas nieprzychylnie: był weekend, mniejsze obłożenie personelem, a tu dziecko, które non stop wyje i nie pozwala spać innym. Dodatkowo miałam problem z pokarmem, krótko mówiąc , pomimo stymulacji, herbatek, pokarm pojawił się u mnie w ilościach mikroskopijnych, najprawdopodobniej w wyniku stresu.

W ciąży miałam w wyobraźni piękny obrazek, mojej pociechy przy piersi i wspaniałych, magicznych chwil. Bardzo mi zależało na karmieniu piersią, a okazało się, że nic z tego. “Co ze mnie za beznadziejna matka, która nie potrafi własnego dziecka nakarmić?!”. Położne nie pomagały: “przez panią dziecko mocno straciło na wadze” – usłyszałam w drugiej dobie. Wtedy zaczęły się moje problemy. Płakałam praktycznie cały czas z powodu swojej beznadziejności, płakałam też dlatego, że nie byłam w stanie ukoić w cierpieniu własnego dziecka i też dlatego, że praktycznie w ogóle nie spałam.

Trzeciego dnia, wypisano nas ze szpitala. Mój mąż przejął na siebie opiekę nad dzieckiem: karmił ją, przebierał, kąpał – ja nie czułam się najlepiej , oficjalnie: jeszcze dochodziłam do siebie po cesarce, nieoficjalnie: chciałam po prostu zniknąć, przekonana o swojej beznadziejności. Wydawało mi się, że mąż robi wszystko lepiej ode mnie: lepiej karmi butelką ( młoda nie jadła za dużo), lepiej się z nią obchodzi, lepiej tuli. Ja byłam beznadziejna: u mnie w ogóle nie chciała jeść, kiedy ją brałam na ręce milion razy upewniałam się czy dobrze ją trzymam. Wydawało mi się, że patrzy na mnie z pogardą myśląc sobie w duchu “co to za matka?!”.

Sytuację pogorszyła jeszcze moja mama, która powiedziała, żebym ogarnęła trochę swój wygląd, bo mężowie lubią mieć zadbane kobiety u boku. Nie dość, że zła matka, to jeszcze żona. Płakałam praktycznie całe dnie i noce. młoda wydzierała się z bólu praktycznie całą noc. W pierwszym tygodniu, jeździłam sama autem (bo mnie to odstresowywało). Podczas takiej przejażdżki analizowałam swoją beznadziejność. Jak to jest, że ja, osoba na wyższym stanowisku, zarządzająca ludźmi, radząca sobie świetnie w kryzysowych sytuacjach, którą stres dodatkowo motywował do działania, nie byłam w stanie ogarnąć jednego dziecka i siebie? Podczas tych przejażdżek zaczęły się pojawiać pierwsze myśli: “a gdybym zniknęła?”, “skoro mąż się tak dobrze zajmuje córką, ja jestem problemem bo płaczę non stop i wprowadzam negatywną atmosferę, nie lepiej by było gdybym umarła?”, ” nikomu nie jestem potrzebna”.

Zaczęłam się zastanawiać jak to zrobić, żeby mieć 100% skuteczności i nie cierpieć w ostatnich chwilach. Niestety, wyczytałam na internecie, że samobójstwo wyklucza wypłatę odszkodowania z polis, więc zaczęłam się martwić, że mężowi będzie ciężko finansowo, to mnie trochę wstrzymało.

Tkwiłam dalej w poczuciu beznadziejności, płacząc cały czas. W końcu mój mąż zapytał się wprost o co chodzi. Wstydziłam się powiedzieć. Ale wyciągnął ze mnie praktycznie wszystko ( oprócz myśli samobójczych, nikomu o nich nie powiedziałam). Ta rozmowa była dla mnie swoistym katharsis. Mąż też nie był świadomy, że jest ze mną tak źle.Dostałam wtedy dużo wsparcia od niego, wzięłam się w garść i z jego pomocą wyszłam na prostą. Zaczęliśmy robić dyżury w nocy, żeby każde z nas przespało się chociaż 4 godziny ( czasami spałam 1 godzinę).

Moja historia zakończyła się dobrze, bo miałam wsparcie w najbliższej osobie. Znam też historię dziewczyny, która podobnie jak ja, wpadła w depresję i myślała o samobójstwie. Zgłosiła ten problem położnej i po konsultacji z lekarzem, na własną prośbę, umieszczono ją w szpitalu psychiatrycznym. Historię tę opowiedziała mi osoba, która nie wiedziała o moich problemach. Z tonu jej wypowiedzi dało się wyczuć, że myśli o tej dziewczynie jak o wariatce i to właśnie jest problem matek z depresją poporodową – brak zrozumienia społecznego.

Wszyscy wymagają od nas, żebyśmy były perfekcyjnymi matkami, uśmiechniętymi, cieszącymi się macierzyństwem, a przede wszystkim radzącymi sobie wzorowo ze wszystkimi przeciwnościami losu. Odnoszę wrażenie, że ludzie nie zdają sobie sprawy jaką moc mają wypowiedziane słowa, ile złego potrafią wyrządzić.


To tyle mojej historii, może się nada na publikację , może nie, ale cieszę się, że ją napisałam i w końcu, po 4 miesiącach podzieliłam się moimi emocjami z trudnych początków macierzyństwa.

 

Pozdrawiam serdecznie.

#WASZEWYZNANIA to skryte maile, które publikuję za Waszą zgodą.

Jeśli chcecie podzielić się swoją historią piszcie na : kontakt@nieperfekcyjnamama.pl. Najciekawsze pojawiają się na blogu.