MY MATKI, UMIERAJĄCE KAŻDEGO DNIA…

 

Umieramy. Każdego dnia. My, matki.

 

Umieramy po raz pierwszy już przy porodzie. Nie z bólu. Ze strachu. Umieramy, bojąc się o życie i zdrowie dziecka, które ma przyjść na świat. Jeszcze się ne spotkaliśmy, jeszcze nie wiemy jak wygląda, w oczekiwaniu na pierwszy krzyk, czujemy paniczny lęk. To już wtedy jego dobro i bezpieczeństwo stawiamy na pierwszym miejscu.

Potem umieramy jeszcze wiele razy. Przystawiamy maluszka do piersi, wbijając paznokcie w poduszkę. Zaciskając zęby i wymieniając w myślach wszystkie przekleństwa jakie znamy, martwimy się, że coś może pójść nie tak.

Płaczemy razem z dzieckiem, gdy dokuczają mu kolki. Jego płacz rani nasze serce. Umieramy z niepokoju, gdy wychodzą pierwsze ząbki, gdy kupa jest inna niż zwykle, gdy jest zbyt często lub nie ma jej wcale. Niepokoi nas każdy nowy objaw. Schodzimy na zawał przy pierwszym katarze. Stajemy się cieniem własnego dziecka, gdy stawia pierwsze kroki. Zawsze gotowe, by złapać w trakcie upadku.

Nie śpimy po nocach, gdy dziecko ma pójść do żłobka/niani/przedszkola. Czy sobie poradzi bez mamy? Czy będzie tęsknić? Co zrobić, gdy będzie płakać? Dzień, w którym “oddajemy” maluszka wydaje się być najgorszym dniem w życiu.

Trzymamy za rękę, gdy gorączkuje. Nosimy na rękach, przytulamy, wybieramy najlepszego pediatrę. Nasze serce wielokrotnie przyspiesza swoje tempo.

Pierwszy występ. Szkoła. Kartkówki. Konkursy.

Każda łza, którą spowoduje ktoś inny, rani nasze serca. Każda nieprzyjemna chwila w szkole, przykrość, niepowodzenie. Chciałybyśmy wziąć to wszystko na siebie.

Pierwsza wycieczka szkolna, którą spędzamy przy telefonie sprawdzając czy na pewno włączyłyśmy głos. Noc poza domem, pierwsze samodzielne wyjście na zakupy… Za każdym razem umieramy z niepokoju.
Potem jeszcze egzaminy, matura, studia, prawo jazdy, praca, wyprowadzka. Złamane serce. Ślub. Dziecko. Każdy nowy etap życia naszej pociechy to strach. Przede wszystkim strach mamy.

I możemy udawać, że jest inaczej, ale ja wiem, że to jedyna miłość, która nigdy się nie kończy. Możemy nie zgadzać się z decyzjami własnego dziecka, możemy się kłócić, a nawet nie odzywać latami (choć ciężko mi sobie to wyobrazić), ale zawsze kocha się swoje dziecko.

Stajemy się matkami, by umierać. Wraz z dzieckiem rodzi się największy strach, który nigdy nie minie. To może wydawać się całkiem naturalne, ale często słyszymy: “nie przesadzaj”. I jasne, zdarzają się mamy, które nieodpowiednio wyrażają swoje obawy i zbyt trzęsą się nad dzieckiem, ale wszystkie martwimy się tak samo. I ten strach jest w stanie zrozumieć tylko inna matka. Bo jeśli rodzi się największą miłość swojego życia, to nie ma możliwości, żeby się nie bać.

Spokojnie, jesteśmy normalne.