Nietolerancyjni ludzie wcale nie pochodzą z domów, w których wpajało się dzieciom, że inny kolor skóry jest gorszy, że tylko jedna orientacja seksualna jest właściwa albo że niewierzący to źli ludzie. To nie tak, że przy niedzielnym, rodzinnym śniadanku rodzice wygłaszają mowę i mówią swoim pociechom co mogą akceptować, a co mają szczerze hejtować. Największym problemem jest to, co mówią ciszej. To, co “wyrywa” im się z ust. To, co myślą, że nie dochodzi do dziecka.
A dochodzi zawsze.
Dzieci w swojej niewinności i czystości nie dzielą ludzi na grupy. Pamiętam kiedy pojechałam z małą jeszcze wtedy Martyną (kilkuletnią) na urodziny jej koleżanki z przedszkola, siedziałam z rodzicami przy kawie, podczas gdy dzieciaki szalały w małpim gaju. Córka co chwilę przybiegała, żeby opowiedzieć mi co właśnie się wydarzyło, jak się świetnie bawią i że jest super. W pewnym momencie podbiegła i chciała opowiedzieć o koleżance, ale nie wiedziała jak ją opisać, żebym zrozumiała o którą koleżankę konkretnie jej chodzi. “Mamo, to ta dziewczynka z warkoczami i w różowych sandałkach”. Spojrzałam na tę małą i uśmiechnęłam się. Dziewczynka miała sporą nadwagę i w tym momencie dotarło do mnie, że dla tak małych dzieci waga w ogóle nie ma znaczenia. Starsze pewnie od razu wypaliłoby: no, ta najgrubsza. Ale dla niej w tej chwili dostrzegalne były warkocze i piękne sandałki.
To uświadomiło mi, jak duża odpowiedzialność spoczywa na moich barkach. Że jej tolerancja lub brak tolerancji zależy ode mnie i mojego męża. Że wcale nie musimy robić niedzielnych kazań dziecku, by zrozumiało, że każdy człowiek zasługuje na szacunek, a wygląd, status społeczny, wyznawana wiara, kolor skóry czy orientacja seksualna nie ma tak naprawdę znaczenia.
No bo jakie wzorce dostaje dziecko, gdy ojciec oglądając mecz krzyczy do telewizora: “cholerny czarnuchu!”? Albo gdy słyszy określenie “pedał”, “grubas”, “nienormalny”? Jak może stać się tolerancyjnym dorosłym, gdy w domu rodzinnym padały takie słowa?
To co między wierszami, wypowiadane nagle, określając drugiego człowieka gorszym, zostaje z dzieckiem nawet bardziej niż to, gdy chcesz przekazać mu jakieś właściwe wzorce.
Kilka lat temu moje córki bawiły się w piaskownicy z innymi, obcymi dziećmi. Standard na placach zabaw. Wśród nich był chłopiec z zespołem Downa. Widziałam, że obcy rodzice ukradkiem na niego zerkają. A dzieci? W piaskownicy wszyscy byli równi. Nikt nie zauważał “inności”. Nikt nie traktował go gorzej lub inaczej niż resztę. Ten kawałek terenu, na którym leżał piasek wydawał się być idealnym miejscem na ziemi. I tak mógłby wyglądać świat, gdyby nikt nie wkładał potem dziecku do głowy, że “ten chłopiec był chory”, albo “nie baw się z nim następnym razem, bo może ci zrobić krzywdę”, albo jeszcze inne jakieś pierdolety.
Tak, wiem, ktoś zaraz powie, że nietolerancji można “nauczyć się” w szkole, ale to właśnie dom rodzinny jest fundamentem, na którym buduje się całą resztę. Jeśli wychodząc z domu, dziecko ma zakorzenione w głowie, że wszyscy jesteśmy równi i każdy zasługuje na szacunek to w szkole nikt magiczną różdżką nie zmieni jego nastawienia. Bez solidnych fundamentów nie zbudujesz domu.
Bez solidnych fundamentów nie zbudujesz NIC.