jak wspierać dziecko

O ŹLE ROZUMIANYM WSPARCIU

 

Wszędzie czytam, że dziecku trzeba dawać wsparcie.

Wsparcie. Wsparcie. Wsparcie.

Ale co to właściwie znaczy? Wiecie, że można niechcący, niezauważalnie zbyt mocno przeciągnąć szalę na drugą stronę i to sławetne wsparcie zamienia się w wychowywanie człowieka, który sam nie potrafi sobie poradzić w żadnej sytuacji? Który zawsze będzie potrzebował jakiegoś ramienia obok, na którym będzie mógł się oprzeć albo, co gorsza, kogoś kto zrobi i załatwi wszystko za niego? Gdzie jest ta granica? Powiem Wam jak ja to widzę.

W sierpniu zeszłego roku Martyna z ostrym bólem brzucha wylądowała w szpitalu. A ja razem z nią na oddziale. Dziecko, które panicznie boi się igieł nagle znalazło się w centrum pobierania krwi, wenflonów, kroplówek, usg i innych niezbyt dla dziecka przyjemnych czynności. Stres sięgał zenitu. Co mogłam zrobić? Na pewno nie mogłam oddać swojej ręki do kłucia, nie mogłam wziąć na siebie kroplówek i wszystkich badań, a co gorsza, nie mogłam na siebie wziąć jej bólu. Wszystkiego musiała doświadczać sama, a ja mogłam stać obok, uspokajać, tłumaczyć po co to wszystko i trzymać za rękę. Tylko tyle i aż tyle.

I dokładnie tę sytuację można przenieść na każdą inną płaszczyznę i dziedzinę naszego życia. Rodzic, w moim odczuciu, to powinna być ta osoba, która tłumaczy świat. Ta, do której można przyjść z każdym problemem, ale wcale nie po to, by go rozwiązać za dziecko. I w końcu ta osoba, która będzie kibicowała i dawała wsparcie będąc obok, nie w centrum sytuacji.

Kiedy któraś z moich córek ma “problem z koleżanką” to nie biegnę do rodziców tej dziewczynki ani nie wtajemniczam od razu wychowawcy w temat, ale rozmawiam z własnym dzieckiem i pokazuję mu jak z danej sytuacji można wybrnąć. Co można zrobić, jak zareagować albo jak nie reagować wcale. A więc, to ja podsuwam rozwiązania, ale dziecko mierzy się z problemem samo. Nie mówię tu o np. znęcaniu się fizycznym czy psychicznym, bo wtedy oczywiście sama użyłabym odpowiednich kroków, ale o typowych sytuacjach, jakie mogą zdarzyć się w każdej klasie, grupie przedszkolnej czy środowisku.

To tak jak z problemami w nauce. Możemy opłacać nawet najdroższego korepetytora, ale matematyki dziecko musi uczyć się samo.

Przez wsparcie rozumiem interesowanie się życiem i emocjami dziecka, ale bez wchodzenia do nich z butami. Pytanie, rozmowy, szukanie rozwiązań, a nie chowanie dziecka za własnymi plecami, bo mamusia pójdzie i załatwi. Pytanie “jak się z tym czujesz?” a nie “dlaczego znowu dwója?”.

We wszystkim w życiu trzeba złapać odpowiedni balans i znaleźć złoty środek. Źle pojmowane wsparcie może bardziej zaszkodzić niż pomóc i to nie tylko w danej sytuacji, ale także w dalszym życiu. Jak sądzicie?