Mamy prawo sobie ponarzekać na szarą rzeczywistość. Macierzyństwo często odziera nas z różowych okularów już po kilku dniach i okazuje się, że zamiast rodzicielskiej sielanki jak z filmu, mamy podkrążone oczy, obolałe piersi i brak chęci na wyjście z łóżka.
Kilkulatek z łatwością pokazuje nam, że wcale nie mamy tyle cierpliwości ile wydawało się nam, że mamy. A byle głupstwo jest w stanie wyprowadzić nas z równowagi.
W całym tym szaleństwie, kiedy żyłyśmy po swojemu, nagle babcia wtrąca się do wychowywania albo dziadek przy rodzinnym stole wypala, że chyba sobie nie radzisz z dzieckiem, skoro wybrzydza przy jedzeniu.
I tak w kółko. Rzeczywistość okazuje się być nieco inna, trudniejsza niż oczekiwania.
I spoko, możemy narzekać, ale kiedy zaczynasz widzieć wszystko w czarnych barwach, a kolejny płacz dziecka doprowadza cię wręcz do furii, to naprawdę jest się nad czym zastanawiać.
Bo wiesz, w tym całym ubolewaniu macierzyńskim musimy zdać sobie sprawę z jednej ważnej rzeczy. To nie dziecko jest winne temu, że jesteś przemęczona, poirytowana, znudzona i samotna. To nie partner/ mama / teściowie / koleżanki są powodem twojej frustracji i braku chęci przebywania z kimkolwiek. To często twoje własne nastawienie, kompleksy, brak poczucia spełnienia i wmówienie sobie, że nic fajnego cię już nie czeka. Wiem, że to co piszę jest brutalne. Ale prawdziwe.
Dziecko rodzi się całkowicie, totalnie, absolutnie zależne od Ciebie. To mały człowiek, który na początku nie potrafi nawet ręką do buzi trafić. Będzie głodne, jeśli nie nakarmisz. Będzie płakać, jeśli nie zmienisz mu gigantycznie wypchanej pieluchy. Nie zaśnie bez poczucia bezpieczeństwa.
A nawet potem się to nie zmieni. Nawet wtedy, kiedy samodzielnie zje obiad, założy buty czy umyje zęby. To dziecko nadal będzie potrzebowało rodzica, tylko w innej formie. Będzie pragnąć uwagi, wspólnego czasu, zaufania, wsparcia i tysiąca innych ważnych dla niego rzeczy. Kto inny ma nauczyć go panowania nad własnymi emocjami, jak nie rodzic? Kto ma nauczyć go życia, jak nie Ty?
I sorry, dziecko ma w dupie ile fakultetów skończyłaś, ile masz pracy danego dnia, że nie ogarniasz, masz ochotę na obejrzenie serialu, czy zaplanowałaś sobie nocne spanie w wymiarze 10 godzin. Ono nie ciągnie cię za rękaw o trzeciej w nocy mówiąc: przepraszam, że przeszkadzam, czy byłabyś taka miła i zmieniła mi pościel, bo się lekko zmoczyła? Za to jutro umyję ci okna i wyprasuję koszule. Nie. Ono albo wrzeszczy ze swojego łóżka, albo brutalnie budzi w środku nocy.
Czy to jest ok? Tak po prostu jest.
I wiem, że nie jest lekko w środku porządnego snu, wstać, przypomnieć sobie gdzie właściwie może w tym domu być suche prześcieradło i piżamka na zmianę. I że masz ochotę wyć do księżyca, a najchętniej to ukatrupić własne dziecko. Bo jakże tak może wybudzać cię bez pozwolenia?
A takich sytuacji jest mnóstwo. Sytuacji, w których dziecko NIE ROBI CI NA ZŁOŚĆ, a jednak wciąż widzi przed oczami wściekłą, mamroczącą pod nosem, wiecznie niezadowoloną matkę. Z WŁASNEJ WINY!
Bo często wkurzamy się na całkiem naturalne rzeczy jak: nieumiejętność malucha w zapięciu kurtki (lub inna), jak to, że płacze kiedy nie może sobie z czymś poradzić (jakby było w tym coś złego), jak “wymyślony” strach w nocy i leżysz połamana w łóżku, bo zrobił się tłok, jak buraczki na talerzu, których nienawidzi, ale babcia rozkazała zjeść, jak nagła choroba, akurat wtedy, gdy mieliście jechać na wakacje (jakby dziecko postanowiło sobie, że właśnie teraz będzie miało gorączkę) i wiele innych rzeczy.
Nie zrozum mnie źle, uważam, że mamy prawo być złe. ALE NIE NA NIEWINNE DZIECKO. Które nie potrafi, nie rozumie, jest zależne od naszego podejścia. A nasze podejście to najczęściej tylko wkurw.
Może warto przyjrzeć się sobie? Może nie masz nic swojego, poza obowiązkami domowymi. Może czujesz się jak sprzątaczka, kucharka i służąca w jednym. Może masz kompleksy na punkcie wyglądu albo wykształcenia. Może masz partnera dupka, który pokazuje palcem, a sam nim nawet nie ruszy. A może sama podnosisz sobie poprzeczkę, bo wciąż chcesz lepiej, szybciej, więcej.
Może.
Może warto to zmienić.
Bo dziecko masz fajne, takie jakie masz.