METAMORFOZA O JAKIEJ MARZY KAŻDA MAMA

 

Co jakiś czas wyskakuje mi na fb artykuł o mega-metamorfozach. Wiesz, przychodzi do programu baba, a wychodzi laska. Nie ta kobieta, kompletnie inny, odmieniony człowiek. Piękny, zadbany, dowartościowany. No dosłownie wow! Kobiety decydują się na absolutną zmianę fryzury, mocniejszy makijaż, zmianę sposobu ubierania, rozmawiają z psychologiem, szukają swoich mocnych stron… i ja, oglądając sobie takie przemiany, myślałam sobie: też tak chcę! Żeby ktoś wziął mnie pod swoje skrzydła i zrobił ze mnie chodzącą piękność. Chcę być coraz lepszą mamą, każdego dnia dbać o to swoje macierzyństwo.

Od czasu, gdy zalecono nam siedzenie w domach, zamknięto placówki dla dzieci i sprawiono, że każdy dzień wyglądał tak samo, ja też zaczęłam się zmieniać. Dres to było moje drugie imię, wieczorne długie kąpiele i moje dni “spa” nie przynosiły mi radości, więc coraz rzadziej z nich korzystałam, często po prostu szybko się kąpiąc i rzucając się do łóżka ze zmęczenia. Zaczęłam czytać książki, każdą po kilka stron, bo albo brakowało czasu, albo chęci. Jakoś tak trwałam… nie żyłam. Moja praca była na szarym końcu, w domu wiecznie walały się zabawki, w koszu rosło pranie, a ja miałam wszystkiego serdecznie dość. Krzyczałam na dzieci, czasem zupełnie niesprawiedliwie. Potem przepraszałam, a wyrzuty sumienia żarły mnie od środka.

Potrzebowałam metamorfozy. Bodźca do działania. Kopniaka w dupsko. Chęci zmiany. Motywacji. Zwał jak zwał. Nie podobała mi się ta nowa rzeczywistość. Z dnia na dzień coraz bardziej. Nazwij mnie wyrodną matką, mam to gdzieś, dzieci mnie zmęczyły. I choć kocham je nad życie, uważam, że są wspaniałe i heloł, dobrze wychowane to spędzanie z nimi dwadzieścia cztery godziny na dobę przy boku wypompowało ze mnie calutką energię. Caluteńką. I choćbym nie wiem ile tej miłości w sobie miała, nie jestem robotem i zdecydowanie potrzebuję swojej własnej przestrzeni. Przestrzeni, którą zabrał mi covid-19, a w zasadzie obostrzenia jakie wprowadzili rządzący. Mojej prywatności, mojego spokoju, mojego czasu. Wszystkiego, co przewrotnie sprawiało… że byłam lepszą mamą!

I nagle, w ciągu jednego dnia nastąpiła ogromna zmiana. Metamorfoza, której nie powstydziłby się żaden program. Na każdej płaszczyźnie mojego życia. Otóż: moje dzieci poszły do przedszkola i szkoły. Miałam czas, żeby zadbać o swoje potrzeby. Miałam ciszę potrzebną do pracy. Miałam swoją przestrzeń i plan dnia rozpisany tak jak lubię. Zrobiłam zakupy bez pośpiechu. Nikt nie wołał co pięć minut “mamoooo”. Nie musiałam rzucać w połowie swojej czynności. Chciało mi się. CHCIAŁO MI SIĘ!

Kiedy wróciły i rzuciły buty w kąt nie wydarłam się jak lwica, tylko zwyczajnie zwróciłam im uwagę. Na każde “mamooo” nie odpowiadałam: “co znowu?!”, tylko pomogłam rozwiązać problem. Miałam dla nich czas, bo moja praca skończyła się o 15:00. Miałam energię, bo mogłam się dziś rozwijać i pomyśleć wyłącznie o sobie. Nie gotowałam w pośpiechu, jednocześnie gadając przez telefon, uciszając dzieci i myśląc, że zaraz skiśnie pranie w pralce. Kuźwa, moje życie zaczęło mieć ręce i nogi. I spokojny mózg.

Wieczorem przeczytałam im kolejny fragment książki, zamiast syczeć: “idźcie już spać, dziś nie czytamy, mamusia jest zmęczona”. Dziś przeszłam metamorfozę, o jakiej marzyłam od dawna.

A wisienką na torcie były słowa mojej sześcioletniej córki: “jesteś dzisiaj jakaś inna mamuś”, i wcale nie chodziło o tusz na rzęsach.

Zanim powiesz, że wyrodne matki odliczały godziny do otwarcia placówek, że cieszą się na fejsie z wolności i tańczą popijając szampana, bo mogły POZBYĆ się z domu dzieci… to wiedz, że większość z nich właśnie 1 września przestała być wyrodna.