URLOP MACIERZYŃSKI… WYKORZYSTASZ GO?

O matko, ileż wspaniałych, ważnych i potrzebnych rzeczy można zrobić na macierzyńskim! Nareszcie można przestać myśleć o pracy. Maluszki przecież tak dużo śpią w pierwszych tygodniach swojego życia, że w końcu będzie czas dla siebie!

Można na przykład przeczytać te wszystkie książki, które zalegają na półkach już od miesięcy. Jak tylko dziecinka zaśnie to książka w dłoń i leeeeecisz do krainy fantazji.

I czas na ćwiczenia się znajdzie, zwłaszcza, że po porodzie może zostać kilka nadprogramowych kilogramów. Długie spacery z wózkiem, bieg dookoła domu, gimnastyka przed telewizorem. Fit-mamuśka jak marzenie.

Język obcy można podszkolić. Kilka słówek dziennie, a jak będzie wchodzić jak w masło to może nawet jakieś podręczniki można zakupić i w wolnej chwili jakieś zadanka porobić. Jak tylko skończy się macierzyński to język obcy opanuje się do perfekcji. No, biegle będziesz gadać. Mama poliglotka.

Kurs można zrobić. Internetowo, ale zawsze. Kompetencje poszerzyć, wiedzę zdobyć, zainteresować się dogłębniej czymś, na co nigdy czasu nie było, bo ciągle tylko praca i praca.

Jak to się ładnie nazywa? SAMOROZWÓJ. Tak, macierzyński jest idealny na to, żeby zadbać o swoje wewnętrzne dziecko, znaleźć swój zen, jogę poćwiczyć, na dietę zdrową przejść, rozwijać się i kształcić.

Mhm. A wiecie dlaczego macierzyński może być fajny? Bo można tego wszystkiego nie robić, a jednak się rozwinąć. Miałam ogromne plany książkowe, kursowe, fitnessowe i jakie tam jeszcze. Nic z tych moich planów nie wyszło, bo macierzyństwo okazało się być troszkę inne niż sobie wyobrażałam. Ale nauczyło mnie życia. A w zasadzie jednej ważnej, życiowej zasady. Napiszę wprost, bez używania pięknych słów: urlop macierzyński nauczył mnie jak mieć wiele rzeczy po prostu w dupie.

Tego, co myślą o mnie inni i jak mnie postrzegają. Tego, że karmiłam piersią króciutko, kiedy moje znajome przystawiały swoje dzieci przez kilka lat. Tego, że mojej córce ząbki późno wychodziły, że późno zaczęła chodzić i mówić, kiedy inne dzieci biegały, gadały i gryzły jabłka ze skórą. Nauczyłam się mieć w dupie to, że ktoś ma jakiekolwiek oczekiwania wobec mnie albo że komuś może się coś we mnie nie podobać.

Oczywiście, to nie stało się dzień po porodzie, a cały proces musiał potrwać, ale cały urlop macierzyński zakończył się tym, że dojrzałam. Nie przeczytałam żadnej książki, nie zrobiłam kursu, nie wytrwałam w ćwiczeniach ani na diecie, nie zrobiłam szalika na drutach i nie znalazłam swojego wewnętrznego dziecka… a mimo to zmieniłam się i bardzo dobrze mi z tą zmianą do dziś.

Czy osiągnęłam swój oczekiwany samorozwój? Ha! I to jak! Czy czuję się głupsza, bo nie przyswajałam wiedzy? Nie. Czy rozwinęłam się duchowo? Tak, w końcu wiem, jak osiągnąć święty spokój. Mając w dupie rzeczy, które od początku powinnam tam mieć.