TARCZA ANTYKRYZYSOWA DLA KAŻDEJ MAMY

 

To co się ostatnio dzieje oscyluje gdzieś między lekką paniką a cyrkiem. Niby strasznie, ale nie wiesz czy płakać czy śmiać się. Ludzie tracą pracę, dzieci dostają szału w czterech ścianach, rodzice obgryzają paznokcie do kości kolejny raz otwierając e-dziennik. I tak się toczy dzień za dniem.

Potem wychodzą panowie w garniakach na tle polskiej flagi i obiecują tarczę antykryzysową. Nie wiem o czym oni mówią, bo jako matka stworzyłam sobie swoją własną tarczę. Taką, że jak mnie już roznosi to nagle zza pleców wyciągam tę tarczę i chronię własny łeb, ciało, a nawet psychikę. A może przede wszystkim psychikę.

W mojej tarczy antykryzysowej jest:

– czas dla siebie – i nie śmiej się. Wystarczy dobry klucz do drzwi łazienki. A jak dzieci nauczą się je otwierać monetą dwuzłotową (tak!) to wtedy z drugiej strony z całych sił trzymasz ten klucz i nie ma mowy, nie przekręcą. Tylko musisz być bardziej cierpliwa od nich. A jak już będziesz miała pewność, że wygrałaś to teraz świat należy do ciebie. A jak nie świat, to przynajmniej te kilka metrów kwadratowych łazienki. I możesz się nawet na podłodze pod kiblem położyć. Wszystko możesz. Masz dziesięć minut.

– szkolenia – serio. Wiem, mogłabym książkę czytać, ale w tym wypadku dzieci i tak ciągle zawracałyby mi głowę. A jak mam wieczorne szkolenie to nikt nie może mi przeszkadzać. Bo mamusia się uczy: fejsa, instagramu, pisania lepszych tekstów, wydawania e-booków i miliona innych rzeczy przydatnych przy blogowaniu. Kupuję kursy albo uczestniczę w darmowych webinarach. Byle tylko zamknąć się w sypialni i mieć wszystkich z głowy. Tadam: wydaje mi się, że jestem mądrzejsza i mam święty spokój 🙂

– głupkowate filmy, które nic nie wnoszą do mojego życia, poza tym, że zajmują głowę. Nic ambitnego, nic trudnego, nic nad czym trzeba by było myśleć. Oderwanie się od rzeczywistości, po prostu. Raz w tygodniu najlepiej. Taka tarcza przyjemna.

– czekoladki, ale te ukryte. Te tylko dla mnie, o których obecności w domu nie mają pojęcia domownicy. Albo chipsy “z pieca”. W naszym domu chipsy jada się naprawdę od święta, ale jeśli mowa o tych “z pieca” to zawsze mam gdzieś ukrytą swoją paczkę, w razie kryzysu właśnie.

– zdjęcia. Oglądam sobie zdjęcia maleńkich dzieci. Moich, rzecz jasna, kiedy jeszcze były niemowlakami i myślę sobie wtedy: TYLE WYTRZYMAŁAŚ! TAKI HARDCORE! A KWARANTANNY NIE WYTRZYMASZ?

– najlepszą tarczę zostawiam na późny wieczór, bo to szklana tarcza. Nalewam do niej winka, ewentualnie jakiegoś likierku, albo po prostu robię drina. Spoko, nie leżę potem nawalona i nie popijam sobie codziennie, ale do września kto wie co będzie? 😀

Musimy mieć swoją tarczę antykryzysową, żeby przetrwać. Bo jak inaczej? Tylko obiadki, kolacyjki, sprzątanie i nauka z dziećmi? Małe grzeszki jeszcze nikomu nie zaszkodziły. A pomogły. I to bardzo.