Kładziesz się do łóżka po kolejnym ciężkim dniu. Dosłownie padasz na twarz. Nie zdążyłaś jednak zasnąć, gdy dochodzi do ciebie płacz dziecka. “Do cholery, kiedy ja się w końcu wyśpię?“
Wychodzisz z sypialni, tupiąc nogami idziesz do pokoju dziecka, wściekła stajesz przy łóżeczku. “Dlaczego się drzesz? Czego chcesz?” – prawie krzyczysz. W tym momencie w drzwiach zauważasz męża: “Czyś ty zwariowała, kobieto? Do końca ci odbiło?“
Rzucasz w niego pieluchą. Zamykasz się w łazience i płaczesz. Masz dość! Jesteś zła, zmęczona i czujesz się jak zero, a słowa męża tylko utwierdziły cię w przekonaniu, że nie nadajesz się na matkę. Przecież chciałaś tego dziecka! A teraz masz serdecznie dość tego całego przereklamowanego macierzyństwa. Zanim wyjdą te wszystkie zębiska to dostaniesz nerwicy.
Każdy dzień wygląda tak samo. Pobudka, zbyt wcześnie. Zabawy na dywanie, spacer o stałej porze, obiad o stałej porze, drzemka o stałej porze, kąpiel i spanie. Nie masz siły, żeby wieczorem obejrzeć film czy poczytać książkę. Od porodu nie widziałaś ani jednego odcinka swojego ulubionego serialu. Całymi dniami jesteś sama, bo mąż w pracy. Tęsknisz za starym życiem. Nie mówisz tego wprost, nie mówisz głośno, może nawet do końca nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale tak jest! Gdzie twoje życie towarzyskie? Gdzie czas dla partnera, sam na sam gdzieś na mieście? Kaszki, pieluchy, kupy i spacery. I tak w kółko.
Sama siebie nie rozumiesz. Rozkwitałaś w ciąży, przygotowałaś pokoik, z radością kupowałaś ciuszki. A teraz nocą wydzierasz się na niewinnego maluszka. Co z tobą nie tak?
Brzmi znajomo? Wiesz co to jest? To się nazywa kryzys macierzyństwa i dotyka bardzo dużej grupy mam. Śmiem twierdzić, że prawie wszystkie z nas go odczuwają. Być może okazujemy to w różny sposób, nie każda krzyczy i płacze w poduszkę, ale zdecydowana większość miewa takie momenty. To zazwyczaj zaczyna się po kilku pierwszych miesiącach, gdy dociera do nas jak bardzo zmieniło się nasze życie. I że nie ma już odwrotu. To wtedy, gdy dzień za dniem zajmujemy się jedynie domem i dzieckiem. Kiedy jesteśmy same, bez możliwości odezwania się do człowieka, który ma więcej niż rok. To kryzys, który jest NORMALNY.
Nie mówię tu o depresji, tę powinno się leczyć. Mówię o zrezygnowaniu, o przemęczeniu, samotności i poczuciu, że jesteśmy beznadziejne.
Czasem wystarczy przeczekać. Czasem trzeba znaleźć sobie jakąś pasję (polecam, mnie to uratowało), czasem musimy wyjść z mężem na to cholerne miasto (tu potrzebna babcia, niania, ciocia, sąsiadka, ktokolwiek), a może zwyczajnie wyjść samej i zostawić maluszka tacie. Choćby w niedzielę. I naprawdę żadnym wstydem jest skorzystać z pomocy psychologa, który pomoże ci zrozumieć własne zachowanie, a może wcześnie wykryje depresję…
A mąż, który nic nie rozumie? Ma prawo nie wiedzieć co się z tobą dzieje. Rozmawiajcie. Wyjaśnij mu wszystko. Opowiedz. Wyrzuć z siebie złość. Być może on nie zdaje sobie sprawy z tego jak ci ciężko. Nie ukrywaj swoich emocji.
Czas też zacząć myśleć o sobie. Dziecko nie potrzebuje osoby, która ją jedynie nakarmi, zmieni pieluchę i wykąpie. Potrzebuje mamy uśmiechniętej, zadowolonej i spokojnej. Dlatego twoje potrzeby są tak samo ważne jak potrzeby maleństwa. Masz prawo do długiej kąpieli, czasu dla siebie przy książce, samotnych wyjść do sklepu, pasji, spełniania się. I to właśnie wtedy, gdy zaczynasz odczuwać kryzys macierzyństwa.
Nie zadręczaj się myślami, że powinnaś pierdzieć fiołkami nad dzieckiem, gdy tymczasem masz ochotę wrzeszczeć z bezsilności. Nie jesteś wyrodną matką. To minie. Zawsze mija jeśli to tylko kryzys. Nie wierz koleżankom, że nigdy tak nie miały, że nad ich domem zawsze świeci słońce, a one gotują kolejną zupkę z piosenką na ustach. BUJDA!
Nie ma perfekcyjnych matek. Wszystkie jesteśmy nieperfekcyjne, mamy chwile słabości i znudzenia. Tylko nie wszystkie się do tego przyznają.