ZŁA, ZMĘCZONA, NIECIERPLIWA. WIEM DLACZEGO.

 

Sfrustrowane mamy, niecierpliwe żony, złe, wściekłe, wkurzone kobiety. Mamy prawo do tych wszystkich emocji, pod warunkiem, że nie są jedynymi jakie odczuwamy. Kiedy nie są przeważające i nie wpływają na to, jak same siebie postrzegamy. Niestety, ilekroć z kimś rozmawiam słyszę, jakie to macierzyństwo jest dołujące, obowiązków zbyt dużo, cierpliwości do dzieci brak. Że wszystko jest bez sensu, bo człowiek tylko zapieprza od rana do wieczora.


Czytam, że młode matki nie są zbyt ambitne. Zamykają się w domach, poświęcają rodzinie, nie myślą o sobie. A ja myślę, że w większości przypadków nasz problem leży w tym, że jesteśmy właśnie… zbyt ambitne.
Chcemy wszystko na już i na cacy. Porządki? Najlepiej od razu wszędzie: kuchnia, łazienka, salon, sypialnia, pokój dziecka, potem balkon albo taras. Brakuje dnia, a kiedy następnego zabieramy się za łazienkę to okazuje się, że salon znów wygląda jak po wrzuceniu do niego bomby. Błędne koło. Tymczasem kiedy mamy w domu malutkie dziecko to nie ma opcji, żeby wszędzie panował idealny porządek. Zawsze gdzieś leży pielucha, zabawki, chusteczki, butelka. Potem też niej wcale inaczej. Dzieci postanawiają wyciągnąć wszystkie klocki na środek salonu, zamiast bawić się w swoim pokoju. Wycinają, kleją, BRUDZĄ!


Zaczynamy wpadać w kompleksy. Bo inne jakoś mogą utrzymać porządek, a ty jedna nie. Nie wiesz tylko, że u tamtej jest taki sam bałagan kiedy ciebie tam nie ma.


Chcesz w końcu zabrać się za zdrowe żywienie rodziny. Wymyślasz, szukasz przepisów, robisz zakupy, nastoisz się przy garach, a dzieci i tak nie zjedzą. Cała robota na marne. Po godzinie kiedy są głodne to i tak stoisz w kuchni smażąc te pieprzone naleśniki. O czym myślisz? Że gdzieś musiałaś popełnić błąd skoro nie lubią zdrowych posiłków, pietruszkę z zupy wyciągają, marchewką plują, cebula śmierdzi, a pomidory są fuj. To na bank twoja wina…


Syn twojej siostry siusiał do nocnika mając 1,5 roku, a twoja córka za każdym razem gdy na niego siada drze się wniebogłosy. Tracisz cierpliwość, zamiast uczyć, denerwujesz się, może nawet krzyczysz. Jakim cudem nie chce nawet usiąść, gdy młodsze dzieci leją do niego jak tralala? Twoje zdenerwowanie potęguje tylko płacz dziecka. Padasz na łopatki wieczorem i wyrzucasz sobie brak cierpliwości do dziecka, które przecież kochasz nad życie.


I kiedy poświęcasz się tym wszystkim domowym obowiązkom, a niejednokrotnie również pracy na etacie… zaczynasz wyrzucać sobie, że nie poświęcasz czasu dzieciom na tyle, na ile powinnaś. Znów zapomniałaś, że córka miała przynieść kasztany do przedszkola, a syn rolki po papierze do szkoły. Nie pamiętasz kiedy czytałaś dzieciom przed snem, bo padasz ze zmęczenia.


Wyczerpana, zaganiana, zła. Wszystko musi być ogarnięte, dobrze ugotowane, dzieci wybawione, lodówka pełna a kosz na pranie pusty. Serio?
Nie podchodźmy do wszystkiego zbyt ambitnie. Nie ma opcji, żeby wszystko było ogarnięte, a ty szczęśliwa i wypoczęta. Albo się zajedziesz, albo przyprawisz to depresją. Zawsze kiedy poświęcasz się jakiejś rzeczy to dzieje się to kosztem drugiej. Zrozum, masz tylko dwie ręce i jedno życie. Warto się tak męczyć?


A gdyby uznać, że połowa tej roboty wcale nie jest niezbędna, żeby rodzina świetnie prosperowała? Zrobiłaś pranie? Świetnie. Nie musisz od razu go prasować i układać. Zrób to raz w tygodniu. A najlepiej, niech to zrobi mąż. Albo syn/córka.


Możesz ugotować zupę na dwa dni. Nikt z tego powodu nie umrze, a ty masz jeden dzień wolnego od garów. Możesz zrobić coś czasem z półproduktów. Heloł, to ratuje nerwy.


Nie musisz być perfekcyjną panią domu, która ma porządek w domu, dwa dania na obiad, ciepłą kolację (hej, kanapki są spoko. Nawet pięciolatek może je przygotować), wyszorowany blat kuchenny, poskładane pranie, a dzieci wracają z piątkami do domu.


Przerost formy nad treścią jest bardziej szkodliwy niż zbyt małe ambicje. Luz, matko, luz. Nie bądź dla siebie taka surowa.