rozpieszczone dziecko

ROZPIESZCZONE DZIECKO – CAŁA PRAWDA

“We współczesnym świecie dzieci mają wszystko to, co chcą, dlatego są rozpieszczone!” Czy to prawda? I tak, i nie. Powiem Ci jak ja to widzę.

 


Często słyszę, że dziecko, które ma mnóstwo zabawek, najnowocześniejsze meble w pokoju, drogie, markowe ubrania i pięć razy w roku wyjeżdża na drogie wakacje jest rozpieszczone. Bzdura. Oczywiście, że można je w takiej sytuacji rozpieścić, ale nie samo posiadanie i możliwości je “niszczy”. Tylko brak szacunku do rzeczy, roszczeniowa postawa, “chcę, więc musicie mi dać!”. Dziecko, które ma, bo rodziców stać na wszystko wcale nie musi być rozpieszczone.

 


To działa również w drugą stronę. Dziecko mniej zamożnych rodziców można rozpieścić do granic możliwości. Kupując mu chrupki, na które akurat w sklepie miał ochotę. Nadwyrężając swój portfel dla markowej bluzy, tylko dlatego, że dziecko powiedziało, że innej nie założy. Nie i koniec. Więc rodzice kupują.

 


W czym tkwi sekret modnego określenia “rozpieszczone dziecko”? Tylko w jednym.

 


O rozpieszczonym dziecku, moim zdaniem, możemy mówić wyłącznie w sytuacji, gdy nie zna ono znaczenia słowa NIE. I nie chodzi tu o zwykłe uleganie. Nie sądzę, by rodzic podnosił się z krzesła za każdym razem, gdy jest wołany przez malucha. Zawsze kupował to co chce dziecko albo spełniał każdą zachciankę. Nieznajomość słowa NIE objawia się w różnych momentach.

 


Wtedy, gdy mówimy dziecku, że nie kupujemy dziś w sklepie niczego poza produktami, a potem dla świętego spokoju, żeby tylko się nie darło, mówimy “no dobra, ale tylko jednego lizaka”.

 


Wtedy, gdy powiemy, że nie wyjdziemy z domu dopóki nie posprząta swojego pokoju, ale wystarczy, że pozbiera klocki (a cały bajzel i tak zostanie) i wychodzimy.

 


Z każdym “no dobra”, choć zasady były inne. Z każdym uleganiem dla świętego spokoju, żeby nie krzyczał, żeby wstydu nie robił, żeby nie płakał.

 


Dwulatek to maluch, który często będzie reagował płaczem lub/i krzykiem na sprzeciw rodzica. To naturalne. On nie potrafi jeszcze przeprowadzić dyskusji, przekazać swoich argumentów, przekonać dorosłego do swoich racji. Będzie więc stał (lub rzucał się) i krzyczał, że chce. To kluczowy moment w wychowywaniu małego człowieka. Właśnie teraz może przekonać się ile znaczy słowo NIE. “Nie możesz teraz jeść biszkopcików, bo zaraz będzie obiad”. “Nie możesz bawić się zabawką siostry, bo teraz ona się nią bawi”. “Nie kupimy kolejnych nowych kredek, bo dopiero kupiliśmy nowe”.

 


To, co zrobimy i jak zachowamy się w sytuacji “małego buntu” będzie rzutowało na przyszłość. I uwierz mi, łatwiej przeciwstawić się dwulatkowi niż dziesięciolatkowi.

 


I jasne, jeśli czasem zdarzy się ulec namowom, to świat się nie wali. Czasem daję się namówić na lody, mimo że nie było ich w planach. Ale nigdy nie łamię raz ustalonych zasad. Wiele razy zagryzałam zęby i klęłam w duchu, że zaraz nie szlag trafi. Ale nie ugięłam się. Jeśli ma być obiad to nie jemy przekąsek. I możesz sobie mały człowieku tak stać i wrzeszczeć. Najwyżej się zmęczysz, ja dostanę nerwicy, ale nie ulegnę.

 


To dotyczy naprawdę wielu sytuacji codziennych. W naszym domu, jeśli dziecko nie usiadło do stołu to nie jadło. Nigdy nie biegałam z łyżką za maluchem. Bardzo się denerwowałam, prosiłam wielokrotnie, czasem odgrzewałam zupę milion razy, ale nie wstałam z miejsca. Dziecko zjadło godzinę później, bo już tak było głodne, że wolało usiąść niż dalej się buntować. Albo poszło na drzemkę bez zjedzenia zupy. Trudno. Od tego się nie umiera, a od braku zasad można “zepsuć” dziecko.

 


Po drodze popełniłam wiele błędów. Długo sprzątałam po dzieciach, co teraz często wygląda tak, że kiedy dzieci sprzątają u siebie, to po prostu wciskają wszystko do szafek albo upychają pod szafą i łóżkiem. Ryneczek posprzątany, można przejść, więc myślą, że jest ok. Ale nie poprawiam po nich. Pokazuję co jest nie tak, co trzeba poprawić i to sprzątanie jednego pokoju trwa czasem tydzień, ale to ich miejsce. Mają o nie dbać. Wierzę, że brak mojego wtrącania się i poprawiania sprawi, mimo buntu, że w końcu same zauważą co jest nie tak.

 


I mogłabym ogarnąć tam wszystko. To zajęłoby mi godzinę, oszczędziło wstydu przed wizytą dziadków, uniknęłabym codziennego marudzenia i “nie umieeeeem”, ale czego nauczyłabym swoje córki?

 


Pewnie niejeden błąd jeszcze popełnię. Ale wiem jedno, moje dzieci znają znaczenie słowa NIE. A to już bardzo, bardzo dużo.

 

Dziecka nie da się rozpieścić dawaniem mu za dużo tego, czego naprawdę potrzebuje. Rozpieszczone dzieci to te, które nie potrafią zaakceptować słowa NIE. Liczą, że ich życzenia będą natychmiast spełniane – i zachowują się roszczeniowo. Jednak tak rozwijają się tylko te dzieci, które dostają za dużo tego, co niepotrzebne.”

– Jesper Juul – Nie z miłości. Mądrzy rodzice – silne dzieci