Ruszmy trochę wyobraźnią, ok?
Trzy sceny. Trzy różne zachowania i reakcje.
Wyobraź sobie, że zaspałaś rano do pracy. Budzisz w pośpiechu dzieci, w biegu krzyczysz, żeby myły zęby i się ubierały. Przygotowujesz śniadanie, malując jedną ręką oko. A kiedy macie już wychodzić z domu zauważasz, że jedno z dzieci stoi półnagie i krzyczy, że nie założy tej bluzki, bo mu się nie podoba. No nie założy i koniec.
A. Każesz mu bez marudzenia zakładać to co jest po ręką. “Bo ja tak powiedziałam!”
B. I tak jesteś już spóźniona, więc czekasz dodatkowe trzy minuty nim dziecko założy coś innego.
Po południu stajesz do garów. Ziemniaczki, mięsko, mizeria, kompocik. Mniam, mniam. Twój syn zaczyna marudzić przy obiedzie, że nie zje ogórków. Nie, bo nie lubi. Chociaż tydzień temu zjadł całą miskę.
A. Nie po to się narobiłaś, żeby teraz dzieciak wydziwiał. Ma jeść to co podałaś!
B. Zaciskasz zęby i mówisz, że może zjeść same ziemniaki z mięsem.
Wieczorem macie gości. Przychodzą znajomi z dziećmi. Zebrała się całkiem niezła grupa maluchów. Większość chce grać w chowanego, ale twoja córka nie ma najmniejszej ochoty na tę zabawę.
A. “To są twoi goście! A gośćmi należy się zająć, więc graj w to co chcą. Krzywda ci się nie stanie!”
B. “Jeśli nie masz ochoty się bawić to nie musisz. Poczekaj aż skończą, a potem wymyślcie coś innego”.
Czy opcja A to konsekwencja i stawianie jasnych zasad? Nie.
Czy opcja B to rozpieszczanie i bezstresowe wychowanie? Nie.
Powiem Ci jak ja to widzę.
Nie możemy oczekiwać od dziecka, że będzie asertywne, kiedy wciąż mu się coś narzuca i nakazuje. Nie możemy dziwić się, że “skoczyło do studni”, bo kolega skoczył. W przypadku opcji A dziecko nie zna pojęcia asertywność i korzyści płynących z mówienia “nie”. Wie za to, że rodzice zawsze wiedzą lepiej. Wie, że inni zawsze mają rację. Że nie warto się wychylać. A z czasem w ogóle przestanie wypowiadać swoje zdanie. Bo i po co?
Kiedy pozwoli się dziecku decydować jakie ubrania założy, co zje z talerza i w co będzie się bawić z grupą rówieśników, dziecko wyrasta na pewnego siebie dorosłego, który wie, że może mieć swoje zdanie. Ba, może to zdanie nawet głośno powiedzieć i ma odwagę by to zrobić.
Konsekwencja? Stawianie jasnych zasad? Oczywiście. Kiedy mówię, że nie można skakać po kanapie to nie można. Bo może spaść, uderzyć się, uderzyć kogoś, że to niebezpieczne. I nie ma wyjątków od reguły. Nie to nie. Kiedy mówię, że w tygodniu kładziemy się do łóżek o 21:00, bo dziecko dla własnego zdrowia powinno przespać 10 godzin to nie robię odstępstw od tej reguły. Za to w piątek kładziemy się później, bo można rano dłużej poleżeć w łóżku. I dzieci wiedzą, kiedy ich dzień się kończy.
Ale umówmy się, decydowanie za dziecko, że zje mizerię, założy bluzkę w kratkę czy będzie się bawiło w znienawidzoną grę to nie są reguły i konsekwencja rodzica. To stawianie rozkazów dla własnej wygody.
Oczywiście, że trafia mnie szlag kiedy ugotuję zupę, a córka wyciąga z niej seler. Oczywiście, że się denerwuję, gdy w ostatnim momencie mówi, że nie chce już tej różowej bluzki albo kiedy zaczynamy grać w “grzybobranie” a jedna rzuca fochem, bo tego nie lubi. Ale kiedy kończy się dzień patrzę na tego małego, śpiącego człowieka i nie myślę sobie, że to rozwydrzone dziecko albo że gdzieś popełniłam błąd, bo jest “nieposłuszne”. Myślę, że to mądra dziewczynka, która potrafi powiedzieć “NIE”, tupnąć nogą, nie zgodzić się, mieć swoje zdanie. I mam ogromną (!) nadzieję, że to się nigdy nie zmieni. Że nie pójdzie za tłumem. Że pozostanie sobą. Bo tego ją uczę. Nawet jeśli mnie to denerwuje.