WOLNY WIECZÓR – KIEDYŚ I DZIŚ

Miałam wolny wieczór. WOLNY WIECZÓR. Rozumiecie? Dzieci spały, mąż wybył na ryby, cisza, spokój, świat należał do mnie. I pilot. Co ważniejsze.


Usiadłam wygodnie, opatulając się kocem i zaczęłam “skakać” po kanałach. Kiedyś skakaliśmy z jednej imprezy na drugą, piliśmy kolorowe drinki, tańczyliśmy na podestach, a z dżinsów wystawały nam stringi. W sensie mi wystawały, bo mąż z tych typowo niemetroseksualnych, którego jedynym kosmetykiem są perfumy, a krem do twarzy go… brzydzi. Czaicie? Brzydzi go. Wracając do wystających stringów, dziś już wystaje mi tylko stopa spod koca.


Dzierżę w tej dłoni pilota, cała podniecona, że będę mogła oglądać wszystko na co mam ochotę i na pewno nie będzie to mecz Bundesligii. Jak to zwykle bywa, właśnie dziś cała polska telewizja postanowiła ze mnie zakpić. Ani jednego sensownego tytułu.


Nim zdążę się zorientować, kiedy wkręcam się totalnie w serial. Próbuję rozwikłać zagadkę. Kto może być mordercą? Ojciec Mateusz… Tak. Kiedyś filmy akcji, kryminały, coś na czasie, koniecznie w kinie z toną popcornu i roześmianymi na całą salę znajomymi. Teraz Ojciec Mateusz, w samotności, w ciszy, na własnej kanapie. Ewentualnie Rodzinka Pl. Kiedy chcę się pośmiać sama z siebie.


Ups, herbatka się skończyła. A może by tak namieszać? Jak kiedyś! Zaszaleć tej nocy. Oczywiście! Nalewam do nowej herbaty soku malinowego. Zawsze to jakaś odskocznia od normalności. Wyczuwacie to szaleństwo? Maliny w herbacie?


Zerkam na zegarek. 22:00. Kiedyś o tej porze dopiero wychodziło się na imprezę. Dziś ziewam niczym lew, który chce pożreć swoją zdobycz. Wietrzę ósemki od pół godziny i zastanawiam się, czy kończyć ten film, czy jednak podążać już w stronę łóżka?


Wyobrażałam sobie naście lat temu, że jak już będę stara i będę miała te 35 lat (tak jak teraz) to będę odpoczywać na swojej kanapie w atłasowej sexy piżamce. Patrzę na siebie. Piżama w kratę, absolutnie niemodna, ma już ze 3 lata. Ale za to ciepła i wygodna. Jak to standardy w życiu potrafią się zmienić… Wcale nie czuję się w niej brzydko. Atłasowa też gdzieś tam w szafce leży, ale na co to komu, skoro i tak przykryję się ciepłym kocem… w szaro-bure koty.


Pamiętam te szalone soboty. Nie mogłyśmy się z koleżankami nagadać. Potrafiłyśmy całą noc śmiać się i plotkować. Rozmawiać o facetach, okresie, depilacjach, seksie, szkole, wagarach i facetach. Teraz sięgam po telefon, dzwonię do przyjaciółki. Tak, dzieci już śpią, właśnie wyzdrowiały po grypie. Praca do dupy, czasu na odpoczynek mało, weekend leci jak szalony, co jutro na obiad…


Otwieram książkę. Może w końcu uda się przeczytać więcej niż dwie strony. Wsadzam zapałki w powieki, budzę się godzinę później. W gardle mi zaschło, książkę miętoli pies, koc leży na podłodze, herbata wystygła, Ojciec Mateusz się skończył. Czas przenieść się łóżka.


Zestarzałam się, czas to przyznać. Nie jestem już tą szaloną dziewczyną z imprez. Uwielbiam ciszę, leżenie na kanapie, seriale, książkę, którą męczę od miesięcy, koc, starą piżamę i herbatę w kubku.


Lubię to miejsce, w którym jestem teraz. Dobrze mi. Uśmiecham się do siebie. Idź już staruszko spać, bo na kanapie kości ci zastygną. Dbaj o siebie. Rano nie odeśpisz już zarwanej nocki, z samego rana obudzi cię szalony śmiech. Ale już nie twój. Twoich dzieci.


Jest inaczej. Ale wciąż fajnie.