“Jak dobrze, że nie muszę jechać na zakupy” – pomyślała w sobotni poranek. “Korki, dzikie tłumy w spożywczym…”
Skrupulatnie spisała wszystkie braki w lodówce. Potem otworzyła szafkę, sprawdziła przyprawy, makarony. “Trzeba dopisać: mąka, olej, cukier.”
Wręcza listę zakupów mężczyźnie i oddycha z ulgą. Współpraca jak tralala. I choć wydaje jej się, że zaraz będzie mogła usiąść na kanapie z kubkiem kawy to nawet nie przypuszcza, że najgorsze dopiero przed nią. Zawsze daje się na to nabrać, z nadzieją, że tym razem to już na pewno będzie wiedział jak się za to zabrać.
Zerka na zegarek. Powinien już dojechać do sklepu. Siada wygodnie i… zaczyna się.
Pierwszy telefon:
“Kochanieeee… a jaki makaron?”
“Świderki, przecież masz na liście.”
“Ale jakiej firmy, bo są chyba ze trzy…”
Zagryza zęby. “Tej samej, którą kupowałeś w zeszłym tygodniu. I dwa tygodnie temu. Nic się od tego czasu nie zmieniło.”
Drugi telefon:
“A ile tego cukru?”
“Kilogram! Kilogram nam wystarczyy!” – ciśnienie lekko się podnosi.
Trzeci:
“A mleko ilu procentowe?”
“A jakie ZAWSZE pijemy????”
“A… to już wiem.”
Czwarty, piąty, ósmy telefon…
Kto tak naprawdę robi te zakupy?
A marzyłoby jej się, że on po prostu wyjdzie z domu. Odczyta listę, tak jak uczono go czytać w szkole podstawowej, kupi wszystko co potrzeba i wróci do domu. I okazałoby się, że mleko ma odpowiednią zawartość tłuszczu, świderki są zawsze takie same, papryka czerwona, a podpaski ze skrzydełkami. Tak jak należy!
Ale nie… Wyprawa kończy się zawsze tak samo. Część rzeczy wcale nie była na liście zakupów, kolejnej kupił za mało. Lub za dużo, zależy czy facet rozrzutny, czy oszczędny.
I nie ma co się czepiać, bo to zawsze nasza wina! Lista była nieodpowiednio napisana. Trzeba było od razu napisać :
“makaron – świderki, ten co zawsze,
cukier – kilogram,
papryka – czerwona, 3 sztuki, nie za duże, z ogonkiem,”
Szczegółowo, opisowo, ilościowo – zawsze. Bo żeby mógł dokończyć zakupy, trzeba trzy razy ładować telefon…
Faceci z czasem jednak się uczą. Coraz mniej zapytań o makaron czy sosy. Zapamiętują jakie mleko i ile cukru. Ale wciąż problemem nie do przeskoczenia jest moment, w którym jakiegoś produktu nie ma w sklepie. Wtedy następuje panika. Telefon rozgrzewa się od ilości przesyłanych zdjęć… I nagle telepatycznie kobiety znajdują się w sklepie i mogą palcem wskazać odpowiednią kaszę czy ryż…
Ale to wszystko bzdury, bo facet, żeby trochę się wybielić i zmyć z siebie wszystkie winy może kupić coś od siebie. I nie musi dzwonić, żeby zapytać o rodzaj i smak, bo zawsze trafi w 10.
U mnie to jest kawa Inka, którą namiętnie i często piję z córkami. Klasyczna Inka zbożowa, karmelowa, czekoladowa, z orkiszem, bezglutenowa czy mleczna. Każda z nich jest pyszna i pijemy je wszystkie, bo każda z córek uwielbia inną. I mężczyzna nie musi się ani zastanawiać czy ją kupić, ani jaką kupić. Wszystkie telefony zostają mu wybaczone 😉
Wpis powstał we współpracy z marką Inka.