#WASZEWYZNANIA 10/ TO NAJGORSZE ŚWIĘTA W MOIM ŻYCIU…

Witaj Aniu,

Właśnie się zastanawiałam czy opisać Ci swoją historię czy kogoś to interesuje. Ale czasami takie zwierzenie się obcej osobie dużo daje dlatego piszę. Dzień przed Wigilią na swojego bloga wrzuciłaś piękną opowieść jednej z Twoich fanek o cudzie narodzin, czytając tę historię miałam oczy pełne łez.

Ja też mogę mówić o takim szczęściu, jestem mamą 4,5 letniego synka, który jest moim oczkiem w głowie i największym skarbem na świecie. Z mężem uznaliśmy, że pora, aby postarać się o rodzeństwo dla naszego jedynaka. Zrobiłam wszystkie badania, aby upewnić się, że jest wszystko ok. Wyniki były super, nic tylko się starać. I udało się !!

16 listopada na teście pokazały się dwie kreski, a wyniki z krwi potwierdziły ciążę. Z mężem byliśmy przeszczęśliwi. Już sobie wyobrażaliśmy jak to będzie. Mikołaj, mój syn, jak się dowiedział, był bardzo szczęśliwy. Cieszył się i już planował, jak będzie mi pomagał. W nocy śniło mu się jak zabawia młodsze rodzeństwo i karmi butelką. No czego chcieć więcej? Radość ogromna w rodzinie, każdy nam gratulował i trzymał kciuki o szczęśliwy przebieg ciąży.

Na kolejnej z wizyt było już widać zarodek i mały krwiak, ale pani doktor mnie uspokoiła, że tak czasami się zdarza. Kazała się oszczędzać, nie dźwigać. Przepisała leki i było ok. 16 grudnia dostałam zapalenia ucha. Od razu mąż przywiózł mnie na SOR. Tam zbadał mnie ginekolog i laryngolog. Oczywiście, żeby dmuchać na zimne, lekarz zalecił, abym została w szpitalu. Z ciężkim sercem i oczami od łez pożegnałam się z synem i mężem i zostałam w szpitalu.

Dostałam antybiotyk i zrobiono mi badania. Krwiak się zmniejszył, dzidzia się rozwija, jest serduszko. Ucho zaatakowała mi paskudna bakteria, której w żaden sposób nie można się pozbyć, za słaby antybiotyk. Nie mogą wykonać mi badań, aby rozwinąć diagnostykę ze względu na ciążę. Po kilku dniach leczenia lekarze rozkładają ręce… Poproszono o kolejną konsultację ginekologiczną. Podczas badania usg lekarz poinformował mnie, że tętno dziecka spadło, a krwiak się powiększył. Zezwala lekarzom na podanie mi silniejszych antybiotyków, bo mój stan zdrowia jest poważny.

Wróciłam na salę zapłakana. Jak to? Przecież ja tu przyszłam tylko na kilka dni i miałam wyjść do domu, miało być wszystko dobrze. W Wigilię miałam kolejne badanie. Oczywiście, ucho wygląda źle, o wyjściu do domu nie ma mowy. Czeka mnie jeszcze badanie usg u ginekologa. Jest Wigilia godzina 10:00…

Podczas badania okazuje się, że serduszko mojej kruszynki przestało bić…

Boże jak to możliwe, przecież miało być dobrze, dlaczego zabierasz mi coś, co mi dałeś? Tak się nie robi…

Wielki żal, smutek, pustka i wewnętrzny krzyk. A tak chciałam tych Świąt… Nie mogłam się doczekać jak w naszym nowym mieszkaniu ubierzemy choinkę w pierniczki, które napiekliśmy z synem. A teraz leżę i świat mi się zawalił. Pani doktor stwierdziła, że mogę wyjść na przepustkę do domu na Wigilię, aby spędzić ja z mężem i synem.

Zamiast się cieszyć, Wigilię spędziliśmy w ponurym nastroju, chociaż oboje z mężem staraliśmy się dla syna, aby mu nie pokazywać, że coś jest nie tak. Ta noc była długa. Płakaliśmy na zmianę, potem się pocieszaliśmy. Przeleżałam obok łóżka syna, głaskając go po głowie i dziękując Bogu, że go mam.

Każdy mnie pociesza, że jestem młoda, że trzeba próbować dalej. Ale ja tak nie uważam mimo, że go nie trzymałam, nie nosiłam, nie całowałam, tęsknię za nim. Czuję się tak, jakby ktoś mi zabrał coś co miałam. Muszę pożegnać się z moim dzieckiem, które będzie teraz naszym aniołkiem. To strasznie trudne, zwłaszcza że nie mogę być w domu ze swoimi chłopakami, tylko nadal jestem w szpitalu. Pewnie nie ja jedna przeżyłam coś takiego, jest nas bardzo dużo, ale dzień Wigilii już zawsze będzie dla mnie dniem smutku. Mimo iż rodzi się Jezus i jest to piękny czas, mi zawsze będzie kojarzył się z dniem odejścia mojej kruszynki.

Mam nadzieję że kiedyś spotkamy się z moim aniołkiem i będę mogła go przytulić i powiedzieć jak bardzo tęsknię.

Agnieszka, 28 lat

 

P.s nie wiem Aniu czy to przeczytasz czy nie, ale sam fakt, że to napisałam dużo mi dał. Zrobiło mi się lżej na sercu. Dziękuję Ci, że prowadzisz takiego bloga, że nie komentujesz i nie potępiasz. Gdy to pisałam łzy cały czas mi się leją…  To świeża dla mnie rana. Pewnie z czasem będzie lepiej, ale jeszcze dużo przede mną. Najważniejsze, że mam wsparcie w rodzinie i największe w mężu (tak, tym co mnie wkurza i nie zawsze rozumie), ale to on jest teraz moja ostoją. I oczywiście syn, który daje mi kopa, aby w końcu wyleczyć ucho i wyjść do domu…