NA UWIĘZI?

Zanim urodziłam dzieci byłam wolna. Wolna jak ptak.

Mogłam wyjść z domu kiedy tylko miałam na to ochotę. Bawić się do białego rana, a potem odespać zarwaną noc. Wstać w południe, zrobić sobie kawę i posiedzieć w ciszy, zanim głowa przestanie boleć.

Mogłam w sobotę włączyć sobie bezkarnie film, zrobić michę popcornu i oglądać tak długo, aż zmęczyły mi się oczy.

Mogłam ugotować sobie wszystko to, na co miałam ochotę, a co niekoniecznie jest przysmakiem dzieci. Jadłam ostre leczo, wypalając sobie gardło, przełyk i jelita. Ach, jakie to ostre było!

Wychodziłam do kina na “dorosły” film, pełen seksu, kryminalnych zagadek i strzelaniny. A w następny weekend mogłam wybrać romantyczny wyciskacz łez i ryczeć w poduszkę pół nocy.

Mogłam wyjechać z chłopakiem/partnerem/mężem nawet na kilka dni. Sam na sam. Żeby przypomnieć sobie jak fajnie jest być razem.

Wypłatę miałam dla siebie. Buszowałam między wieszakami zastanawiając się czy w krótkiej spódnicy będzie mi dobrze… czy może wybrać dłuższą? A może jednak bluzkę z większym dekoltem?

Nie śpieszyłam się do domu. Długo robiłam zakupy, siedziałam u fryzjera czy kosmetyczki. Plotkowałam godzinami z koleżanką. Po pracy mogłam pójść do kawiarni. Nic mnie nie goniło. Życie toczyło się powoli i spokojnie.

A potem…

Potem urodziłam dzieci.

Kiedy wychodzę na imprezę czule żegnają mnie trzy małe osóbki w piżamach. Całuję ich mięciutkie policzki i dużą radością wychodzę z domu. Nie odeśpię tej nocy pewnie nigdy, ale rano z okrzykiem radości do łóżka wpada cała moja trójca. Leżymy długo tuląc się do siebie. Zaczynają znosić swoje zabawki, książki i pluszaki. Głowa boli, ale od czego jest kawa?

W sobotni wieczór jak zwykle robię popcorn. Ale nie zjadamy go już sami z mężem, dzielimy go na pięć. Czuję radość na myśl, że mam z kim dzielić tę chwilę. Włączamy tv, przykrywamy się kocem. I jesteśmy sobie. Razem.

Nie jem już lecza wyżerającego moje wnętrzności. Nie chce mi się stać przy garach, żeby tracić czas na podwójne gotowanie. Robię rosół, który kochają moje córki, smażę naleśniki, piekę ciasto marchewkowe (tutaj PRZEPIS) albo wymyślamy coś wspólnie. Ich radość jest ważniejsza od moich pomidorów na ostro. Oblizujemy palce z dżemu i śmiejemy się, gdy tata krzyczy: “uwaga na obrus!”.

W kinie oglądam teraz zazwyczaj bajki. A potem opowiadamy sobie co nam się najbardziej podobało i na jaki film pójdziemy następnym razem. Odliczamy dni, a potem znów wybieramy się na przygody dzielnych zwierzątek lub podziwiamy suknię księżniczki.

Wyjeżdżamy całą piątką. Pokazujemy dzieciom świat. Góry, morze, jezioro. Za każdym razem obserwując zachwyt w tych małych, ciekawych życia oczach. Ileż satysfakcji można mieć, kiedy znajduje się muszelkę… Jak bardzo można kochać kiedy patrzysz na zmęczone, czerwone od wiatru policzki. Z dala od domu. Tylko my. My i nasze dzieci.

Zakupy zawsze kończą się na tym, że rezygnuję z niepotrzebnej spódnicy. Ogromną radość sprawia mi teraz zakup dziecięcych ubrań. Nieważne czy to kurtka, buty, czy zwykła piżamka. Uwielbiam wydawać na nie pieniądze!

Wszystko robię w biegu. U fryzjera siedzę jak na szpilkach, zerkam na zegarek u kosmetyczki. Denerwuję się kolejką do kasy. Kiedy spotykam koleżankę nie czuję już chęci na plotkowanie. Kiedy wychodzę, żeby odpocząć to odpoczywam pełną piersią. A potem znów śpieszę się do domu.

Przecież jest tam ktoś, kto na mnie czeka. I rzuci mi się w ramiona, kiedy tylko przekroczę próg.