JAK MÓWIĆ DO DZIECI

 

 

Nie znoszę poradników. Poradniki powodują, że wpadam w depresję i czuję się kiepską mamą. Wszystkie „to rób”, „tamtego nie rób” sprawiają, że czuję się jak robot, który wykonuje to, co każe mu autor jakiejś książki. Ciągłe pilnowanie się doprowadza do szału i obłędu. Zupełnie, jakby nie można było pogadać z dzieckiem tak zwyczajnie, jak z normalnym człowiekiem.

Wkurzają mnie też wszystkie teksty na blogach, które pouczają „tak nie mów do dziecka”, „tych słów używaj jak najczęściej”. A co ja ,za przeproszeniem, jestem? Uczniem jakimś? Mam sobie to wymalować na ścianie i powtarzać jak mantrę?

Najbardziej denerwujące jest jednak to, że autorzy tych tekstów mają bardzo dużo racji. To, w jaki sposób zwracamy się do swoich dzieci ma bardzo duże znaczenie dla nich samych, dla naszych wzajemnych relacji oraz dla poczucia własnej wartości malucha. Jak się tego trzymać i nie zwariować? Cóż, możesz wywalić mnóstwo kasy na poradniki, możesz przekopać cały internet w poszukiwaniu złotych rad i zwrotów wzbogacających dwulatka w poczucie, że jest kimś ważnym. Możesz faktycznie wypisać sobie wszystkie słowa na ścianie, ręce i papierze toaletowym. Ale zdradzę ci mój sposób. Odkryłam go całkiem niedawno. Dzięki niemu stosuję się do rad, jednocześnie wcale ich nie czytając.

To bardzo proste. Traktuję swoje dzieci w taki sposób, w jaki chciałabym zawsze być traktowana przez męża. Relacje niby inne, ale wciąż bardzo spójne.

W każdym związku i każdej rodzinie zdarzają się nieporozumienia. Zarówno te na linii mąż-żona, jak i rodzice-dzieci. A sposób traktowania i zwracania się do siebie nawzajem jest TAKI SAM!

Jak mówić do dzieci? Proszę bardzo, kilka przykładów:

  1. Porównywanie dziecka z innymi. Bo wiesz, Kasia jest grzeczniejsza, Piotruś zawsze czysty, a Karolinka bardziej się stara, gdy koloruje. Każde dziecko jest odrębną jednostką. O tym powinien pamiętać każdy rodzic. Nie ma sensu porównywanie do rodzeństwa ani kolegów.

    Czasem, gdy pcha mi się na język „Nie możesz usiąść spokojnie i bawić się jak siostra?” myślę o tym, czy chciałabym, żeby mąż porównał mnie do jakiejś swojej byłej albo mamy. Niefajnie byłoby usłyszeć, że teściowa lepiej gotuje, a żona kolegi zawsze mu pozwala na piwo z kumplami. Tak, poczułabym się gorsza. Moja córka też mogłaby się tak poczuć.

  2. Starsza córka, gdy była jeszcze całkiem małym dzieckiem bała się absolutnie wszystkiego. Począwszy od grających zabawek, po lalki, bo mają twarze, aż do ruszających się liści na wietrze. To było bardzo irytujące, bo mimo iż było mi jej bardzo żal to uspakajanie jej za każdym razem podnosiło mi ciśnienie. Gdziekolwiek byśmy nie poszły, płacz. Bała się ludzi, zwierząt, przedmiotów. Wyrosła z tego. Dziś to przebojowa prawie siedmiolatka. Cóż się okazuje? Jedna z bliźniaczek odziedziczyła po siostrze lękliwość. Może nie w tak dużym stopniu, ale jednak. Dostaję szału, gdy przychodzą do nas goście, a ona wbija mi się w szyję i noszę ten kloc ze sobą, podczas gdy jej dwie siostry fantastycznie się bawią.

    Mogłabym pouczyć ją, by „nie była takim mięczakiem”, „by nie przesadzała, bo widziała już tę panią kilka razy” i „by wzięła się w garść, bo nie ma się czego bać!”. Jasne, że mogłabym. Tylko czy uspokoiłoby mnie takie wyrażenie usłyszane od męża? Boję się, gdy córki chorują. Czy jestem mięczakiem? Przecież miewały już gorączkę nieraz. Przesadzam, gdy mocniej kaszlą? Nie muszę rozumieć zachowania dziecka, ale muszę rozumieć emocje. Tak jak mój chłop.

  3. Dzieci czasem zachowują się niestosownie do sytuacji. Może nawet nie robią tego, o co je poprosiliśmy. Być może czasem przynoszą nam swoim zachowaniem trochę wstydu. Coś chlapną, zepsują cudzą zabawkę, nie przygotują się do zajęć w szkole. Czy słowa „rozczarowałeś mnie” byłyby na miejscu? Czy jeśli rozczarujesz swojego partnera to czujesz się dobrze? A kiedy usłyszysz to z jego ust, możesz uznać, że dostałaś lekcję? Nie, jedyne co dostałaś to głupi docinek i uczucie smutku. Zamiast wpędzać dziecko w poczucie winy i obarczać je winą za swoje niezadowolenie, lepiej pokazać co zrobić, by w przyszłości uniknąć danej sytuacji.
  4. „Nie dasz rady tego zrobić!” – nienawidzę, gdy mąż tak mówi. Zwłaszcza jeśli na czymś mi zależy i jestem pełna wiary w swoje siły. Co to znaczy, że nie dam rady? A może spróbuję i sama się przekonam? Kiedy dwulatek próbuje sam ubrać się od stóp do głowy nie zniechęcaj go. Ok, może masz rację, nie założy samodzielnie koszulki, ale bez podejmowania prób nigdy się nie nauczy. Dorośli często uczą się na błędach, bo to najlepsza życiowa lekcja. Pozwólmy na to samo dzieciom. Bardzo szybko może się okazać, że dziecko samo przestanie wierzyć w swoje możliwości. I kiedy ty zaczniesz zachęcać do samodzielności, usłyszysz „i tak nie dam rady”.

To tylko kilka przykładów, ale przecież życie mnoży nam je w nieskończoność. Nie trzeba zastanawiać się, który zwrot jest dobry, a który nieprawidłowy. Nie komplikujmy sobie życia, które i tak jest wystarczająco męczące. Zanim cokolwiek powiesz zastanów się przez sekundę, czy chciałabyś usłyszeć to samo od partnera. Jeśli tak, śmiało. Jeśli nie, nie wypowiadaj tego na głos. U mnie się sprawdza, może u ciebie też będzie ok?