Jeszcze kilka miesięcy temu (a może rok już minął) narzekałam, tak jak większość mam, że nie ogarniam. Prowadzenie domu, wychowywanie dzieci, praca, sprzątanie, pranie, prasowanie – to sporo jak na człowieka. A kiedy jeszcze zmienił się model naszego funkcjonowania, bo nagle zostałam z trójką dzieci w domu podczas narodowej kwarantanny to wszystko zawaliło mi się na łeb. I właśnie wtedy zauważyłam, że wspaniale daję sobie radę.
Czy coś się zmieniło w moim zachowaniu? Nic. Właściwie to nie zmieniło się nic, a jednak zmieniło się wszystko.
Dostrzegłam ile rzeczy robię w ciągu dnia i jak bardzo zmęczona bywam wieczorami. Rozejrzałam się po domu, lekko nieogarniętym, ale przecież bez syfu. Dostrzegłam brudny gar w zlewie. Przecież to ja robiłam tę zupę, którą wszyscy zjedli ze smakiem, a nawet o dokładkę prosili. Dzieci, choć wieczorami tak brudne, że zastanawiam się czy prać te ubrania, czy lepiej od razu byłoby wyrzucić wszystko do kosza, rano jednak ubierają czyste, pachnące i wyprasowane ciuchy. I tak w nieskończoność…
Największym problemem w nas, kobietach, jest to, że nie doceniamy tego co robimy i wciąż chcemy więcej, lepiej, dokładniej. Wydaje nam się, że wszystko jest robione na pół gwizdka, bo chociaż kuchnia rano błyszczała, po zrobieniu obiadu znów bajzel jak stąd do Berlina. I nasza robota zaczyna się od nowa. Ale przecież tylko tam, gdzie nic się nie robi, jest czysto.
Nie będę już skupiała się na tym, że uważam, iż wszyscy domownicy powinni dbać o wspólny dom. Zarówno partner, jak i dzieci. To dla mnie oczywiste. Tym razem chcę skupić się na tym… co same o sobie myślimy. I że to myślenie najczęściej jest zgubne.
Co zatem się zmieniło? Przestałam myśleć, że wciąż coś robię, a nic nie jest zrobione. Bo to nieprawda. Nie mam błyszczących podłóg, dzieci wciąż wbiegają w butach do domu, bo przecież “mamo ja tylko na chwilę”. Dna kosza na pranie nie widziałam od lat. Co z tego, skoro wszyscy mamy w czym chodzić? Czy naprawdę priorytetem powinien być pusty kosz? PO CO? Nie gotuję wymyślnych dań, ale nikt w naszym domu nie chodzi głodny. Łazienka wiecznie jest usyfiona, ale szoruję ją raz w tygodniu. Kto miałby wymagać ode mnie robienia tego częściej skoro na głowie mam więcej spraw?
Pracuję. Jest 6:20, gdy piszę ten tekst. Wszyscy śpią. Może mogłabym wstać o 5:00 i zrobić więcej. Pewnie tak. Ale czy rzeczywiście robienie “więcej” uczyni ze mnie perfekcyjną panią domu?
Ustaliłam swoje własne priorytety. Wiem, że kurz na meblach mnie wkurza, więc go ścieram lub deleguję do tego córki, ale nie przejmuję się rosnącym praniem do wyprasowania (swoją drogą, kocham prasować, tylko doba za krótka). Nie znoszę gotować, więc robię tak, żeby było zdrowo i bardzo szybko. Najlepiej w jednym garnku.
I jak się tak zastanowić… Ogarniam. Każda z nas ogarnia, tylko nie każda potrafi sobie odpuścić. Jesteśmy zbyt krytyczne dla siebie. A to powinno się zmienić, żebyśmy w końcu mogły ze spokojem wieczorem usiąść z książką w ręce. Bo to też jest potrzebne do dalszego funkcjonowania.