WPADŁAM DO STUDNI! NA ILE METRÓW?

 

Dziś jestem mądrzejsza. Tak myślę, choć mój mąż pewnie próbowałby Cię przekonać, że jest inaczej 😉

Dziś, z perspektywy czasu, wiem jak to wszystko wygląda. To całe macierzyństwo, zatracenie się w nim, poświęcanie się, a na końcu zniechęcenie. Łatwo jest wpaść do studni, znaleźć w sobie odwagę, by skoczyć w nieznane, gorzej z tego wyjść… Czasem trzeba krzyczeć, by ktoś mógł cię usłyszeć, czasem po prostu czekać, a najlepiej byłoby po prostu wejść tylko na bezpieczną głębokość.

Siedzimy potem w tej studni. Same. Echo odbija się od ścian. Nie ma nas. Jest matka. Magicznym sposobem zapominamy, że jesteśmy partnerkami, kobietami, że mamy pasje, zainteresowania, że… mamy zdrowie i własne życie.

Na pierwszym miejscu zaczynamy stawiać dziecko (pewnie, nie każda z nas, ale spora grupa na pewno), kompletnie odsuwając od siebie własne potrzebny.

Jemy jakieś skrawki bułki po dziecku, resztki zupy odnosząc talerz już do kuchni. Kiedy zaczyna ssać w żołądku bierzemy w rękę “byle co, byle zjeść”. No przecież, zaraz się obudzi z drzemki, a trzeba było jeszcze pranie wstawić, podłogę umyć, kwiaty podlać. Czas na spacer, plac zabaw, a potem kolację… znów po dziecku.

Nie pamiętamy kiedy sobie coś kupiłyśmy. Bo nawet jeśli mamy zamiar, to dziwnym trafem z galerii wracamy z siatką ubrań dla dziecka. Bo z butów wyrosło, bo koszulki sięgają pępka, bo coś tam. Szkoda kasy na nową kieckę albo błyszczyk. Są ważniejsze rzeczy. Priorytetowe.

Fryzjer? Kosmetyczka? A po co? Skoro wychodzimy jedynie na szybkie zakupy spożywcze albo na plac zabaw. Komu się podobać? Partner ciągle w pracy, wraca zmęczony. My padamy często z dzieckiem. Jakie pasemka? Jakie paznokcie?

Książki dawno nie czytałyśmy. Żadnej. A nie, była jedna. Poradnik dla mam, ale to się chyba nie liczy… Takiej dla siebie, dla przyjemności? A kiedy? Wieczorem nie mamy już ani sił, ani ochoty. A poza tym szkoda czasu, kiedy sterta prania czeka na prasowanie. Jedyną rozrywką i oknem na świat wydaje się być Facebook.

Liczymy wszystkie wartości odżywcze, które dostaje dziecko wraz z pożywieniem. Na pamięć wyliczamy ilość witamin jakie przyjmuje maluch, żeby wzmocnić odporność. Kupujemy owoce i warzywa z najlepszego, sparawdzonego miejsca. Badania robimy regularnie… dziecku. Nie czas myśleć o sobie, choć ostatnio plecy dziwnie bolą i wzrok się chyba pogorszył. Czy dzwonimy do lekarza? Nie. Żadnych badań okresowych. Ginekolog? Nie ma czasu. Morfologia? Zapomnij. Najważniejsze, że dziecku nic nie dolega.

Zatracamy się coraz bardziej. Kolacja z mężem? Wyjście do kina? Ludzie święci, przecież my zbyt zmęczone jesteśmy wieczorami, żeby jeszcze gdziekolwiek wychodzić albo stać nadprogramowo przy garach. Związek zaczyna się sypać. Siedzimy w dresie przysypiając nad ulubionym serialem… zupełnie jak nie my.

I tak lecą lata. A lecą dosyć szybko. Orientujemy się, że dziecko ma kilka lat, a my nie mamy nic. Żadnych zainteresowań, żadnych przyjemności, przyjaciół, czasu dla siebie, radości z życia. Przypięłyśmy sobie łatkę “mama”. Wszystkie inne straciły sens. Przez to nie czujemy się szczęśliwe. A kiedy nie czujemy się szczęśliwe i spełnione, nie jesteśmy też dobrymi mamami. Zaczynamy warczeć, dusić się we własnym sosie. Każdy dzień podobny jest do poprzedniego. Dziecko zaczyna nas irytować, dom przytłacza, mąż wkurza. Przecież tego chciałyśmy, o co chodzi?

W tym wszystkim zabrakło najważniejszego słowa: JA. Moje zdrowie, moje potrzeby, moje szczęście, mój odpoczynek, mój czas dla siebie. Ja, ja, ja.

Prawda jest jedna, choć nie tak łatwa do odkrycia na samym początku macierzyńskiej drogi. Dopiero kiedy my same będziemy szczęśliwe (same ze sobą), dopiero wtedy możemy być szczęśliwymi mamami, spełnionymi rodzicami i zadbanymi kobietami. To nie jest egoizm. Dlaczego nie miałabyś mieć teraz zadbanych paznokci, skoro do czasu porodu zawsze takie miałaś? Dlaczego nie miałabyś czytać swoich ulubionych książek, skoro przed porodem tak bardzo to kochałaś? To wciąż jesteś TY!

Ta sama.