Witaj Nieperfekcyjna…
Bardzo długo zastanawiałam się czy napisać tę wiadomość… w sumie dla Ciebie będzie ona mało ważna, jednak ja musiałam to Komuś powiedzieć… wyrzucić to z siebie.
Pochodzę z “dobrego” domu, który widziany z zewnątrz wyglądał tak: dzieci uczynne, dobrze się uczą, rodzice ciężko pracują, co niedziela w kościele, wszystko wręcz idealnie… Niestety wewnątrz – nie…
Pierwszy raz o samobójstwie pomyślałam po ogromnej awanturze z mamą. Miałam wtedy około 11lat… Wtedy też pierwszy raz jej odpyskowałam, bo po prostu nie wytrzymałam ciągłego karcenia… Zawsze wszystko robiłam źle, zawsze nie tak, jakby sobie życzyła mama… Miałam ciągle poczucie winy, że zły humor mamy to z pewnością przeze mnie. Kiedy miałam 9 lat w wakacje nauczyłam się gotować obiady- ojciec budował wtedy garaż, mama ciągle pracowała, a ja byłam w domu z bratem. Babcia przez telefon instruowała mnie co i jak mam dodawać. Dużo się wtedy nauczyłam. Jednak ta kwestia stała się moją codziennością… później już częściej ja niż moja mama gotowałam dla całej rodziny. Po lekcjach w szkole robiłam zakupy, gotowałam obiad, ogarniałam dom i brałam się za odrabianie zadań domowych.
Zawsze uczyłam się dobrze, co roku czerwony pasek na świadectwie… myślę, że niejeden rodzic cieszyłby się z takiego dzieciaka… Ja nigdy nie usłyszałam od moich rodziców, że się super uczę, czy są ze mnie dumni. Nigdy. Zawsze słyszałam, że ciągle siedzę w książkach i nic nie robię. Moja mama potrafiła obrazić się o wszystko, z byle pierdoły zrobić awanturę stulecia… zawsze to ja byłam winna, że coś nie wyszło, że coś się stało…
Tak też było tego dnia w wakacje-awantura o to, że czytam książkę zamiast jej pomagać w ogródku (gdzie podobno dla relaksu sobie grządki obrabiała)- kolejny raz wpędziła mnie w ogromne poczucie winy (bo jak ja mogę odpoczywać i się zrelaksować przy książce, kiedy ona obrabia ogródek!). Cały wieczór układałam plan- powiem, że idę do koleżanki dwie miejscowości dalej, a tak naprawdę pójdę na tory- rzucę się pod pociąg i wszyscy będą mieli święty spokój… zastanawiałam się czy napisać pożegnalny list i wyrzucić mamie to, co mnie boli. Stwierdziłam jednak, że ona pewnie i tak będzie mieć to głęboko w d… więc nic nie napisałam.
Następnego dnia myślałam tylko o torach. Kiedy już zbliżała się godzina mojego wyjścia do koleżanki- okazało się, że to ona odwiedziła nas ze swoją mamą! Bardzo się wtedy zawiodłam, kilka dni myślałam nad następnym pretekstem wyjścia… nie udawało się, więc zaczęłam ciąć sobie ręce od wewnętrznej strony. To na jakiś czas wystarczało.
Były lepsze i gorsze dni. Zaczęłam olewać to, co mówi do mnie mama. Najczęściej krzyczała. Wręcz się darła. Pewnego dnia przy obiedzie znów coś jej nie pasowało. Pokłóciłyśmy się i odeszłam od stołu. Ojciec i brat nie odzywali się nic. Siedziałam długo w swoim pokoju, po czym zeszłam do kuchni po herbatę – nadal rodzice tam siedzieli. Nagle mama powiedziała do taty coś w stylu że “ona obiady gotuje całymi dniami, a ja nie jem, a teraz sobie herbatkę będę robić”. Mój ojciec nagle rozwścieczony podszedł do mnie i uderzył mnie… w twarz… byłam w szoku! Jak mój kochany tatuś mógł coś takiego zrobić?!?! No jak?!?!
Nie odzywaliśmy się do siebie kilka miesięcy. Mama nigdy nie próbowała nas pogodzić. Pewnego dnia mijaliśmy się na ulicy, a mój tata odwrócił głowę w drugą stronę, kiedy przechodził obok mnie… bolało mnie to bardzo. Jednak po kilku miesiącach za namową mojej babci, podałam mu rękę na zgodę. Nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat.
Wspominając dzieciństwo nie pamiętam, aby moi rodzice mnie przytulali, całowali po głowie, czy bawili się ze mną, chodzili za rękę na spacery. Nie było między nami więzi, miłości, rozmowy…a przede wszystkim zaufania! Zawsze starałam się wytłumaczyć mamę, że jest zmęczona czy po prostu zła na moje zachowanie… bardzo zazdrościłam koleżankom ich mam- że robią im kanapki do szkoły, czy doradzają jakie ciuchy założyć… u nas tego nie było.
Kilka razy miałam jeszcze myśli, że powinnam odebrać sobie życie, bo nic nie znaczę… czasem trzymały się one mnie długo- wtedy cięłam ręce żyletką, bo to przynosiło mi ulgę…
Dopiero mając 30 lat zrozumiałam swoje dzieciństwo, którego de facto nie było… mam ogromny żal do rodziców. Teraz zrozumiałam, że tak naprawdę byłam dla nich ciężarem, a najprawdopodobniej “wpadką” (mój brat jest ode mnie starszy o 11 mcy).
Teraz, kiedy mam już swoje dzieci nie wyobrażam sobie takiego dzieciństwa, takiego traktowania… ale rodzice się nie zmienili- odwiedzają nas od święta, rzadko się interesują co u nas, generalnie zawsze mają wytłumaczenie, że zbyt daleko mieszkam (60km!?). Ostatnimi czasy wszystko wróciło. Analizuję całe moje dzieciństwo i nie mogę pojąć, dlaczego byłam tak traktowana…
Najchętniej zerwałabym jakiekolwiek kontakty, ale nie mam odwagi…
Przepraszam że tak długo, ale musiałam to z siebie wyrzucić. Przydałby się w tym momencie psycholog- rozważam wizytę, aby sobie wszystko poukładać i wyzbyć się poczucia winy z dzieciństwa… mam nadzieję, że moje dzieci czują, że je kochamy z mężem, że czują się ważne i wartościowe! Na tej kwestii skupiam się w 100%!
#WASZEWYZNANIA to skryte maile, które publikuję za Waszą zgodą.
Jeśli chcecie podzielić się swoją historią piszcie na : kontakt@nieperfekcyjnamama.pl. Najciekawsze pojawiają się na blogu.