Wpis powstał we współpracy z Panią Swojego Czasu.
Spodziewałam się, że największym problemem w macierzyństwie będą kolejno po sobie postępujące bunty dziecięce. Począwszy od dwulatka, skończywszy na nastolatku. Nie jestem osobą cierpliwą, więc obawiałam się, że moje zdrowie psychiczne bardzo na tym ucierpi. Okazało się jednak, że całkiem nieźle radzę sobie z wściekaniem się wewnątrz siebie 😀 Nauczyłam się przeklinać w duchu i wychodzić w momencie, gdy tracę grunt pod nogami.
Nie wzięłam jednak pod uwagę faktu, że najtrudniejsze pytanie świata będzie nękać mnie… codziennie. I to od samego rana! Bo właśnie tak działo się do pewnego momentu, w którym znalazłam rozwiązanie!
“Co dziś na obiad?” – i zaczynał się szał. Jak już wpadłam na jakiś pomysł to okazywało się, że nie mam połowy składników, więc albo traciłam jeszcze czas na zakupy, albo, gdy nie miałam samochodu, angażowałam w to męża, który oczywiście wściekał się, że ZNÓW musi po coś jechać. A jeździł tak codziennie i szczerze mówiąc, nie dziwię się, że był na mnie zły. Bywało, że nawet kilka razy w ciągu dnia musiał wejść… po jedną rzecz. Totalna rozpierdziucha jeśli chodzi o planowanie posiłków.
Zaopatrzyłam się w planer Pani Swojego Czasu. Myślę sobie: “Zaplanuję posiłki raz w tygodniu i będzie spokój”, zwłaszcza, że mogę od razu zrobić listę zakupów. Nic bardziej mylnego. Tu też poległam. A to okazało się, że została zupa, którą można zjeść jeszcze dziś. A to zostało samo mięcho i wystarczy ugotować do niego ryż. I wszystkie plany się przesuwały. Samo planowanie to jeszcze pół biedy, bo plany zawsze można zmienić, więc żaden problem. Problemem okazały się zakupy raz w tygodniu. Bo jak zrezygnować z dania, kiedy wszystkie składniki czekają w lodówce?
U nas sprawdził się więc system: zakupy dwa razy w tygodniu. Pierwsze na pierwszą połowę tygodnia. Drugie – na drugą połowę. To zdecydowanie lepsze niż codziennie jakaś pierdółka. Tym sposobem też nigdy się o niczym nie zapomni.
Plany robię… w piątek wieczorem. W sobotę pierwsza wycieczka do sklepu. Druga we wtorki. Wszystko ma ręce i nogi. I nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć.
Jak mieć zawsze pomysł na obiad? To proste. Zrobiłam sobie listę wszystkich dań i potraw, które zazwyczaj jemy. W każdy piątek wynajduję wśród tej listy pomysły na śniadania, kolacje i obiady. Jednocześnie robię listę zakupów. Nie są to wyszukane dania, nie ma tam nic szczególnego, ale tak jadamy.
Kanapki u nas jednak to nie podanie pod nos dziecku kromki chleba z serem i pomidorem. Podaję im na stół półprodukty: chleb z masłem i osobno sery, wędliny, warzywa itd. A one same robią sobie kanapki. Tym sposobem raz wybierają ser, innym razem ogórki kiszone, a jeszcze innym wędlinę i paprykę. Omlet to też nie same jajka, za każdym razem wrzucam coś innego, żeby było różnorodnie. Mięcho, raz jest pieczone, raz smażone, w sobie, w zalewie, w warzywach. To też “coś innego”, co wybieram już na etapie planowania.
Całą listę mam w segregatorze Pani Swojego Czasu, który stał się już częścią wystroju w kuchni 🙂
Planowanie posiłków niesie ze sobą spore oszczędności. Nie marnujemy jedzenia, nie kupujemy zbędnych produktów, które “mogą się przydać”, a jednak się nie przydają i nie mam problemu z wymyślaniem dań. Co więcej, lista wisi przy samym wejściu do kuchni, więc dzieci dokładnie wiedzą z wyprzedzeniem co dziś będzie do zjedzenia i nikt nie marudzi. Tak jak menu w przedszkolu. Ale jest haczyk: trzeba się tych planów trzymać, bo jak wpiszę na podwieczorek budyń to choćby się waliło i paliło, będą pilnować, żeby ten budyń był 🙂
Najważniejsze, to wyciągać naukę z własnych błędów i uczyć się na nich. Poprawiać je, modyfikować. Każda z nas jest w stanie wypracować swój własny sposób, serio.
Planer Pani Swojego Czasu do kupienia TUTAJ