Dziewczynki oglądały swoją ulubioną bajkę. Siedziały cichutko na kanapie w salonie. Nie chcąc im przeszkadzać, zajęłam najbliższe wolne miejsce obok jednej z nich. Dosłownie sekundę później, dostrzegłam na sobie wzrok pełen żalu i usłyszałam: “to już mnie nie kochasz?”. Tylko dlatego, że usiadłam obok innej córki, tamta poczuła się w pewien sposób urażona. W tej małej główce pojawiła się myśl, że faworyzuję jedną z nich.
Innym razem, Martyna wyrosła z większości spodni i legginsów. Zamówiłam więc nowe ubrania, dodatkowo wybrałam po bluzce dla młodszych dziewczynek, bo akurat była promocja, a przy jednej wysyłce wyszło to całkiem nieźle. Oczywiście wcześniej pokazały mi co im się podoba w sklepie internetowym, ale ostatecznie nie powiedziałam co konkretnie zamówiłam. Przychodzi paczka. Otwieramy. Bluzka dla Lilki, bluzka dla Pauli, dwie pary spodni dla Martyny, trzy pary legginsów również dla niej. I słyszę: “Tyle rzeczy dla niej, a my tylko po jednej? To nie fair! Martynę kochasz najbardziej!”.
Takie sytuacje zdarzają się pewnie w wielu domach. Zarówno w tych, w których faktycznie dzieci mogą mieć powody do zazdrości (na przykład młodsze dziecko jest faworyzowane tylko dlatego, że jest młodsze) jak i w tych, w których rodzice stają na rzęsach, by traktować dzieci po równo. Między rodzeństwem tak już po prostu jest. Każde z nich najbardziej na świecie kocha rodziców. Naszą rolą jest więc uważać na to, by ta zazdrość nie przerodziła się w coś, co może bardzo poróżnić dzieci i wpłynąć na ich wzajemne relacje.
Powiem Wam, jak ja to robię.
Po pierwsze, za każdym razem, gdy zdarza nam się taka sytuacja jak jedna z tych opisanych wyżej, tłumaczę swoje zachowanie. Usiadłam tutaj, bo tu było miejsce. Albo dlatego, że nie chciałam przechodzić przed ekranem. I każda z nich jest dla mnie tak samo ważna i tak samo kochana. Kupiłam Martynie więcej ubrań, bo z nich wyrosła i po prostu potrzebowała ich więcej. Następnym razem może być tak, że to one będą potrzebowały nowych spodni.
Po drugie: absolutnie niedopuszczalne jest dla mnie porównywanie dzieci. Nie ma żadnego: zobacz, Twoja siostra jak ładnie je, czemu ty tak nie potrafisz? Albo: Martyna w twoim wieku umiała już czytać, a tobie się nie chce. Albo jeszcze: najgrzeczniejsza (wtf?) jest …
Nie, nie, nie! To pierwszy stopień do rywalizacji i zazdrości.
Po trzecie: nie wtrącam się w ich kłótnie. Zazwyczaj są to przecież kłótnie o zabawkę albo inną mało istotną rzecz. Dopóki nikt nikogo nie uderzy (a u nas już się to nie zdarza) nie wkraczam do akcji. W przeciwnym razie musiałabym się opowiedzieć za którąś ze stron, no bo ktoś w tym konflikcie na pewno ma rację. Poza tym uważam, że dzieci powinny uczyć się samodzielnego dogadywania się w trudnych sytuacjach. Zaowocuje to również poza domem.
Po czwarte: staram się spędzać choć trochę czasu sam na sam z każdą córką. Nie jest to łatwe mając trójeczkę, ale nie jest niemożliwe. Czasem zabieram jedną na zakupy, czasem drugą. Innym razem wychodzę z Martyną do kina albo na pizzę. Codziennie się nie da, czasem raz w tygodniu też jest ciężko, ale przynajmniej dwa razy w miesiącu można ogarnąć. Wtedy każde z dzieci ma mamę na wyłączność. Natomiast rozmowy w cztery oczy obowiązkowo codziennie.
Po piąte: nie wzbudzam w dzieciach chęci rywalizacji. Nie mówię: “kto się pierwszy ubierze?” albo “Kto szybciej/więcej zje?”. Chyba, że same mają ochotę się w ten sposób pobawić. Ja nie biorę w tym udziału.
Po szóste: zawsze chwalę je i mówię im, że cieszę się kiedy bawią się w zgodzie, kiedy sobie pomagają i kiedy potrafią się pogodzić po kłótni. Muszą wiedzieć, że pochwalam takie zachowanie.
Po siódme, ostatnie: codziennie, każdej z osobna powtarzam “kocham cię”, ale mówię również “kocham was”, żeby wiedziały, że są dla mnie równie ważne.
Wiele rzeczy robię intuicyjnie, ale staram się dostrzegać rzeczy dobre i nieodpowiednie, rozdzielać je i mówić o nich przy dzieciach. Wierzę, że to zaprocentuje. Moja mama robiła tak samo i dziś ma cztery dorosłe, bardzo zżyte ze sobą córki.