Kiedy byłam w ciąży z pierwszą córką moja półka z książkami uginała się pod ich ciężarem. Mogłam znaleźć na niej wszystkie “potrzebne” poradniki, począwszy od karmienia piersią, skończywszy na wychowywaniu ucznia szkoły podstawowej. Przez cały okres ciąży oglądałam “Super nianię”. Widziałam wszystkie odcinki, z wszystkich możliwych sezonów. Teoretycznie przygotowana byłam do macierzyństwa… perfekcyjnie.
A potem przychodzi żałoba. Żałoba, bo trzeba pogrzebać wszystkie swoje wizje sprzed porodu. Czym innym okazuje się wiedza, w porównaniu z emocjami, doświadczaniem, praktyką. W żadnym poradniku nie napisali mi, że będę płakać zmieniając pieluchę albo, że będę czuła się okropnie w momencie, gdy po raz kolejny będę musiała wywalać pierś i karmić dziecko.
Nie odnalazłam się ani w karmieniu, ani wstawaniu nocnym, ani wielu innych sytuacjach związanych z macierzyństwem. Według tego, co przeczytałam, to nie było ok.
Rzeczywistość, baby blues, a potem jeszcze wiele innych czynników, jak ten, że przyjaciółka zapomniała o moim istnieniu, nie miałam żadnej koleżanki, która wsparłaby mnie dobrym słowem i czułam się totalnie pogubiona, bo moje dziecko “nie mieściło” się w normach podawanych w poradnikach, powodowało, że czułam się źle sama ze sobą.
Kiedy doszłam do tego etapu, że drogą swojego macierzyństwa kroczyłam już śmiało i z uniesioną głową, pojawiły się dwie kolejne istoty. Lilka i Paula.
Inny start, bo urodzone siedem tygodni przed terminem. Cesarka, a wcześniej urodziłam naturalnie. Zabrane od razu do inkubatora, kiedy Martyna była ze mną od początku. Respiratory, rurki, kabelki. Na próżno wtedy szukać porad w podręcznikach. Żadna książka nie przygotuje cię na własne reakcje i emocje.
Po latach okazuje się, że każda z moich córek jest inna. Nawet bliźniaczki różnią się między sobą diametralnie. Jedna potrafi i lubi spędzać długi czas przy kolorowance, druga nudzi się już po pięciu minutach. Jedna jest spokojniejsza, druga to “szatan” wcielony – nie usiedzi chwili bez ruszania choćby nogą. Jedna szybko i chętnie uczy się nowych umiejętności, druga na wszystko mówi, że to “głupoty”.
Z całej trójki dwie są samodzielne, jedna chce by ją wyręczać. A przy tym każda wymaga innego podejścia, innego sposobu przeprowadzania rozmów, innego tłumaczenia i “specjalnego” traktowania. Jeśli powiem, że trzeba coś zrobić “natychmiast” najstarsza ruszy się od razu, druga zrobi to z lekkim ociąganiem i trzeba jeszcze raz powtórzyć, trzecia mruknie “zaraz” i ma mnie w nosie.
Wskażcie mi poradnik, który będzie idealnie pasował do wszystkich trzech córek. Taki, który wskaże co robić, jak robić i kiedy. Właśnie dlatego uważam, że większość tych mądrych książek nie nadaje się do niczego. Bo żaden autor, choćby to był nawet psycholog i pediatra w jednym, nie powie co masz robić, dopóki nie pozna i nie zbada twojego dziecka.
Ta półka wciąż mi się przydaje, ale nie wierzę ślepo wszystkim treściom. Z tych wielu pozycji poznałam mnóstwo “złotych rad”, które dopiero zebrane do kupy dały mi pewien obraz wychowywania dziecka. Ale to moja intuicja i chęć rozwoju jest tu kluczowa. Bez szukania pomocy, wsparcia, choćby takiego w necie czy książkach, nie byłabym tak dobrą mamą, jak jestem. A jestem, wiem to.
Macierzyństwo wygląda absolutnie inaczej niż to, co wyobrażałam sobie jeszcze będąc w ciąży. Wielokrotnie mnie zaskoczyło, równie często zawiodło. Zdziwiłam się własnymi reakcjami na różne sytuacje… Przecież teoretycznie byłam przygotowana. A jednak…
Uwierzcie, że możecie być świetnymi rodzicami. Że wasze dzieci są wspaniałe i wyjątkowe, właśnie dlatego, że nie mieszczą się w “normach książkowych”. Szukajcie informacji i pomocy. Dzieciństwo i czas wychowywania można łatwo zepsuć, ale można je też wspaniale przeżyć.