JEDEN GEST

Wiesz jak to jest, kiedy wstajesz lewą nogą i od samego rana denerwuje cię absolutnie wszystko? Wiem, że wiesz. Są takie dni (i mamy do nich prawo, jak każdy inny człowiek na tym świecie), że ciśnienie podnosi nawet najbardziej błaha rzecz, taka, która w każdy inny dzień zostałaby zignorowana, ale nie dziś. A potem podobne sytuacje zaczynają się na siebie nakładać, jedna po drugiej, niczym kula śniegowa spadająca z góry. Zaczyna się niewinnie, a z czasem nabiera ogromnych rozmiarów i kończy jako potężna lawina.


No więc, miałam ostatnio taki dzień. I to na wakacjach nad morzem, gdzie teoretycznie człowiek powinien być totalnie wyluzowany i zrelaksowany. Tego dnia, nie wiedzieć czemu, nie byłam.


Najpierw denerwowałam się, że nie mogę dzieci zwlec z łóżka, a zaraz w hotelu kończy się śniadanie. Poza tym, przez ich długie poranne spanie, miałam wrażenie, że straciliśmy już połowę dnia, kiedy w tym czasie moglibyśmy już wygrzewać tyłki na plaży. Kiedy w końcu się ubrały, jednej z córek przypomniało się, że nie umyła zębów. Ciśnienie. Usiadłam na łóżku i myślę sobie “poczekamy”. W trakcie mycia połowa pasty spadła na bluzkę. Ale co się będziemy rozdrabniać jedną bluzeczką, na spodenki też porządnie spadło. Do przebrania. Ciśnienie.


W ostatnim momencie wchodzimy na śniadanie. Zajmujemy miejsca. I zaczyna się. Tego nie, tamtego nie, najchętniej po raz kolejny (milionowy w ich życiu) płatki z mlekiem. Wybór dań taki, że w domu nigdy tego nie uraczysz, nawet w przeciągu roku, ale nie… płatki z mlekiem. Ciśnienie.


Jeszcze nad sobą panuję, zaciskam zęby, pokazuję zdenerwowanie, ale milczę. Nawet wtedy, gdy kolejna z córek przewraca swoją miskę z mlekiem, wylewając je całe na obrus. Tak, jeszcze udaje mi się milczeć. Może dlatego, że wzrok wszystkich właśnie skupił się na nas, a może dlatego, że od dłuższego czasu pracuję już nad swoimi emocjami.


Spoko loko, luz, dryfująca tafla na jeziorze, powycierane. W końcu można pójść na plażę. Od samego wejścia: “kupisz mi balon? a możemy lody? mamo, a ona mnie popchnęła!”. Ciśnienie.


Zajęliśmy miejsca, posmarowałam wszystkie dzieci kremem, założyłam czapeczki na głowę ( a jak! profeska!), okulary przeciwsłoneczne na nos i w myślach powiedziałam “won”. Rozłożyłam się na kocyku, westchnęłam głośno, mając nadzieję, że teraz w końcu wszystko się odmieni, a dzień rozkręci się już w pozytywną stronę.


Nie trzeba było jednak długo czekać, już po kilku minutach przybiegła z krzykiem młodsza z córek krzycząc, że ta druga zabrała jej łopatkę, a przecież ona miała pierwsza. Za nią biegła druga krzycząc, że to oczywiście nieprawda, bo ona pierwsza jej dotknęła. Awantura. I to był ten moment, kiedy z małej kuleczki śnieżnej zrobiła się lawina. Czułam jak odrywa mi się od mózgu i niebezpiecznie sunie w dół, z potężną siłą, zaraz roztrzaska mi nerwy.


“Cholera jasna!” – krzyknęłam (czasem tak się zdarza…) “Czy my nie możemy jak normalni ludzie…” – nie dokończyłam. Wtedy moja pięcioletnia córka zrobiła coś, co mnie powaliło wewnętrznie na kolana. Powaliło na tyle mocno, że długo z tych kolan wstać nie mogłam. Cała ta lawina zaczęła topnieć. Moje serce stopniało. Dostałam kolejną lekcję życia od własnej córki. Moje dziecko widząc, że osiągnęłam apogeum swojej wytrzymałości… po prostu w połowie zdania podbiegło ze łzami w oczach i z całej siły mnie przytuliło.


Poczułam te małe rączki na szyi i jej małą brodę wbijającą mi się w ramię. Trzymała z całych sił, aż się uspokoiłam. Zdrętwiałam, bo niby jak mam krzyczeć z czymś tak słodkim w ramionach? To trwało dłuższą chwilę, a kiedy mnie nieśmiało puściła… nie chciało mi się już krzyczeć.


Resztę dnia spędziłam na kocu obserwując swoje bawiące się w piasku dzieci, ale myślami wracałam do tej chwili, w której moje własne dziecko było w stanie mnie uspokoić. Czyż to nie jest złoty środek na każdego? Czyż to nie działa również w drugą stronę? Kiedy widzisz, że ktoś zaraz zacznie się na ciebie drzeć, przytulić tę osobę. Wiem, że czasem to wcale nie jest łatwe i nie ma się ochoty przytulać kogoś, kto zaraz najprawdopodobniej zrani cię słowem, ale to naprawdę działa! Miłością zabić złość.


Nie byłabym sobą, gdybym tego nie rozłożyła na czynniki pierwsze i nie wypróbowała w podobnej sytuacji. Wtedy to właśnie córka była wściekła jak osa na swoją siostrę. Podeszłam i mocno ją przytuliłam. Nagle złość, a na pewno większa jej część, uleciała.


Takie proste, a takie trudne… Zwykły gest, który działa jak ogromna dawka melisy…