ZŁOŚĆ, SMUTEK, IRYTACJA… A DZIECKO NIE CHCE O TYM MÓWIĆ. CO WTEDY ROBIĘ?

Dziewięcioletnia dziewczynka wróciła ze szkoły i zamknęła się w pokoju. Była zła, wściekła, ewidentnie coś złego lub przykrego musiało się wydarzyć. Zaraz za nią do pokoju wbiegła mama z pytaniem o to co się stało, ale dziewczynka nie chciała nic powiedzieć. Próba namówienia jej do zwierzeń również się nie powiodła.
Co powinna zrobić mama?

  1. Podejmować kolejne próby? Starać się za wszelką cenę dowiedzieć się co się stało? Być może ktoś ją skrzywdził. Możliwe, że to poważniejsza sprawa i trzeba zająć się nią od razu.
  2. Odpuścić? Powiedzieć, że bardzo chętnie jej wysłuchamy, więc jeśli będzie miała ochotę na rozmowę to zawsze może do nas przyjść? Zostawić ją samą w pokoju i zwyczajnie wyjść bez podejmowania po raz kolejny tematu?

Stop. Nie czytaj dalej. Zastanów się przez chwilę co byłoby lepszym rozwiązaniem w Twoim domu…


W moim zdecydowanie druga opcja. To dlatego, że znam swoje dziecko. Jeśli nie chce nic powiedzieć to nie dlatego, że nie ma do mnie zaufania. Nie dlatego, że popełniłam gdzieś błąd wychowawczy i nasza więź wcale nie jest tak silna jakbym chciała. I w końcu, nie dlatego, że moja córka wcale nie chce dzielić się ze mną swoimi sprawami, bo jestem tylko “starą” matką, która i tak niczego nie zrozumie.


Są takie dzieci, które pod naciskiem zamykają się w sobie jeszcze bardziej. Takie, które pod presją rodzica nie są w tanie rozmawiać o swoich uczuciach. I wiesz co? To też jest ok. Czasem dziecko najpierw musi strawić coś w sobie, stoczyć wewnętrzną walkę, samodzielnie poradzić sobie z emocjami, by móc o nich rozmawiać. Czyż z nami nie jest tak samo? Wściekamy się, trzaskamy drzwiami, obrażamy, a jak opadną emocje to jesteśmy w stanie rozmawiać spokojnie. Dlaczego u dziecka miałoby to wyglądać inaczej?


Zanim dostrzegłam tę cechę w swojej córce, zastanawiałam się nad tym czy gdzieś nie popełniłam błędu. Bo przecież kiedy mamy jakiś problem to chcemy się wypłakać najbliższej osobie. Chcemy od razu do niej pójść/zadzwonić, zapytać o radę. Ale to, że ja jestem tak wylewna, nie oznacza, że moje dziecko również musi być.


Punkt nr 2 stosuję zawsze, kiedy widzę podobną sytuację. Zapewniam o tym, że jestem blisko, gotowa do rozmowy i że poczekam na odpowiedni dla niej moment. I ten moment przychodzi za 15 minut, godzinę lub dłużej, ale zawsze przychodzi. I czuję się wtedy naprawdę bliską osobą mojemu dziecku.


Co więcej: nie krzyczę. To znaczy, normalnie krzyczę, kiedy się wścieknę albo powtarzam dziesiąty raz, że mają coś zrobić (lub nie robić), ale nigdy w takiej sytuacji, nawet jeśli okaże się, że zrobiła coś, co mi się nie spodoba. Wiem, że jeśli poniosą mnie emocje, to następnym razem z obawy przed moją reakcją, córka nie przyjdzie się już wygadać. Nie poprosi o radę. Zostanie ze swoim problemem sama. Fakt, że zostanie wysłuchana i świadomość, że nie spotka ją za nic kara sprawia, że jesteśmy ze sobą bardzo zżyte. Ale obie zostawiamy sobie przestrzeń dla własnych emocji.


Trochę błędów popełniłam zanim doszłam do tych przemyśleń. Na szczęście jeszcze wtedy to były “drobne problemiki”. Teraz, gdy wkroczyliśmy już w życie szkolne te sprawy są już “poważniejsze” i cieszę się, że mogę być oparciem dla swojego dziecka, które tego świata dopiero się uczy…