RELAKS W WYKONANIU MATKI CZYLI: JAK NIE NALEŻY ODPOCZYWAĆ

Wykorzystując chwilę wolnego czasu i fakt, że dzieci zamknęły się w pokoju bawiąc się W CISZY (!) postanowiłam zrobić sobie kawę. W ekspresie nie było już ziarenek, więc wyciągnęłam nowe opakowanie i otwierając je wysypałam połowę jej zawartości na podłogę w kuchni. Odstawiłam kubek i pozamiatałam ziarna. Przy okazji zauważyłam, że podłoga znów nadaje się do odkurzania, więc skoro pozamiatałam kuchnię to wzięłam już ten cholerny odkurzacz i “przeleciałam” cały parter.


Zatrzymałam się przy schodach. Wyglądają koszmarnie. Odkurzyć!
Znajdując się już na piętrze skorzystałam z łazienki. Pozbierałam wszystkie ręczniki, wyczyściłam kibel i lustro wciąż pamiętając o tym, że teraz czas na kawę.


Rzuciłam wszystko i wróciłam na dół. Wsypałam resztę ziaren do ekspresu i nacisnęłam przycisk. W powietrzu zapachniało ciepłą, świeżo parzoną kawusią. Nieperfekcyjnie posłodziłam ją i dodałam mleka. Usiadłam na kanapie. Nie zdążyłam dobrze tyłka usadowić, przypomniało mi się, że miałam wyjąć z zamrażarki mięso. Przy okazji zerknęłam na lodówki, w której znów coś się zepsuło, więc szybko ją ogarnęłam.


W tym czasie dzieci zdążyły się pokłócić o Barbie i Kena. I proszona o interwencję ryknęłam jak lew (wciąż pamiętając, że teraz chwila relaksu dla mamusi). Dwa głębokie wdechy. Mamo! Kuuupa! Wytarłam tyłek, umyłam ręce, zauważyłam pranie w pralce. No skoro już tu jestem, rozwieszę. Przy okazji zabieram ze sobą stertę suchej odzieży i stawiam ją przy żelazku.


Kawa! Już prawie znów siedzę, dzwoni telefon. Nie, proszę pani, nie chcę talonu na zabieg ani darmowego laptopa. Chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę spoglądam na wyschnięte liście moich doniczkowych kwiatów. Obrywam je, podlewam wszystkie. Przypominam sobie, że jeszcze dwa stoją w biurze. Wchodzę do biura potykając się o książki, które dziewczyny wczoraj tu zostawiły. Zbieram książki, przy okazji wynoszę śmieci. No jak już idę ze śmieciami to i te z kuchni zabiorę.


Wracam, ufff. Chyba wszystko. Mamo, jesteśmy głodne. O nie, nie będę teraz stać przy garach ani nie wpuszczę ich do wysprzątanej kuchni. Sama zrobię im kanapki. Wyciągam chleb, masło, wędliny, sery i rzodkiewki. Kanapki gotowe. Dzieci siadają do stołu, a pies zaczyna piszczeć pod drzwiami.


Wychodzę z psem na ogród. Czekam aż skończy co zaczął i wracamy. W tym czasie małe zjadły już wszystko, więc teraz już naprawdę przyszedł czas na odpoczynek. Zastygam nad kanapą w pozycji “na Małysza”, bo zauważam, że psu skończyła się woda w misce. Dolewam. W tym czasie wraca mąż z pracy. Zawracam do kuchni, żeby odgrzać mu obiad. Włączam piekarnik, wyłącza się zmywarka. Czas ją opróżnić…


Ładuję znów do środka naczynia, które czekały sobie w kolejce. Wołam męża, żeby sobie nałożył na talerz, bo danie już ciepłe. Z góry schodzi córka… Pomożesz mi w matmie?


Kiedy wszyscy już śpią, a w domu panuje błoga cisza siadam na tej cholernej kanapie i zerkam na kubek pełen zimnej kawy. Wypijam duszkiem. Do dna.


Kawa dziś zaliczona.