PRZEZ POPULARNĄ ZABAWĘ MOJE DZIECKO MIAŁO PROBLEMY Z ODDYCHANIEM…

Tego dnia nic nie zapowiadało, że czekają mnie trudne chwile i ogromny stres. Dzieci wróciły ze szkoły i przedszkola absolutnie zdrowe. Bawiły się przez całe popołudnie, miały apetyt. Wieczorem wykąpały się i po kolacji poszły do swoich łóżek.

Zanim sama pójdę spać, zawsze do nich zaglądam. Przykrywam je, daję buziaka. Tym razem zatrzymałam się dłużej przy Lilce. Zaniepokoił mnie jej szybki oddech. Dokładnie taki jaki dzieci mają przy bardzo wysokiej gorączce. Przy każdym wydechu stękała, dając wrażenie, że dodatkowo coś ją boli. Dotknęłam czoła, chłodne. Temperatura na pewno była w normie. Nie chcąc panikować pomyślałam, że być może coś złego jej się śni. Obudziłam ją.

Lila wyglądała na absolutnie zdrową, ale wciąż bardzo szybko oddychała. Napiła się wody, odpowiadała na moje pytania, była świadoma. Kiedy ponownie zasnęła oddech nie uległ poprawie. Zabrałam ją do swojego łóżka. Tej nocy jeszcze kilkakrotnie ją budziłam. Sytuacja wyglądała źle. Na moje nieszczęście męża nie było w domu. Wyjechał do Poznania. Miał być dopiero nad ranem. Byłam sama z trójką dzieci…

Nie mogłam jednak czekać do rana. To stękanie było coraz bardziej przerażające, a ja zaczynałam lekko panikować.

Zadzwoniłam pod 112. Miła pani wypytała mnie o wszystko i zdecydowała, że potrzebujemy pomocy lekarza. Karetka była już w drodze. Musiałam więc postawić na nogi moich rodziców. Ktoś musiał zostać z pozostałymi córkami w domu, gdybyśmy jednak musiały pojechać do szpitala. Zadzwoniłam do mamy, mimo że było już po 1:00 w nocy i przyprawiłam ją tym telefonem prawie o zawał.

Lekarz, który przyjechał zbadał Lilę… i rozłożył ręce. Córka była zdrowa, ale tętno bardzo przyspieszone. Naliczył 42 oddechy na minutę. Jedziemy do szpitala.

Gnaliśmy przed siebie, Lila tyłem do kierunku jazdy, zapięta pasami na łóżku. Pierwszą rzeczą jaką zrobiła po przyjeździe pod szpital było zwymiotowanie. Choroba lokomocyjna.

Pediatra nie miała pojęcia co dolega mojemu dziecku. Również nie stwierdziła żadnych objawów chorobowych. Nie wiedziała też czy zatrzymać nas na oddziale, czy wypuścić do domu… Ostatecznie zdecydowała, że bezpiecznej będzie, gdy wrócimy jednak do siebie, bo na oddziale są bardzo chore dzieci, również z odrą…

Ratownik wezwał nam taksówkę. Lila wyglądała już lepiej, choć nadal oddychala szybciej. O 4:00 byłyśmy z powrotem w moim łóżku.

Rano nie było wcale dobrze, choć wydawało mi się, że już lepiej. Umówiłam córkę do pediatry na 17:00. Miałam jednak cały dzień na to, by poprowadzić swoje śledztwo.

Zaczęłam analizować wszystko co wydarzyło się poprzedniego dnia. Nie wiedziałam, co prawda, co działo się w przedszkolu, ale wszystkie wydarzenia w domu, działy się przecież na moich oczach.

Wpadłam na pewien trop. Nie wiedziałam, czy moje domysły są słuszne, ale postanowiłam, że wspomnę o tym naszej lekarce.

Nasza pediatra po zbadaniu Lili powiedziała wprost: ona jest zdrowa jak ryba. Nie ma nawet kataru. Puls jeszcze był lekko przyspieszony, ale oddech już zwolnił. Wtedy odważyłam się powiedzieć o swoim odkryciu. I to był strzał w 10. Znaleźliśmy przyczynę.

Wiecie czym jest slajm (slime)? To glut, którym bawią się dzieci. Youtube jest pełen filmików z instrukcją jak zrobić własnego slajma domowymi sposobami. Kreatywne zajęcie, które moje dzieci uwielbiają. Nie pierwszy raz.robily swoje gluty, już w czasie wakacji bawiliśmy się w ten sposób. W skład slajmów wchodzi klej w tubce, płyn do prania i ewentualnie jakiś barwnik lub brokat. Poprzedniego popołudnia dziewczynki robiły swoje slajmy. Trzy dni błagały, żeby kupić im płyn, bo nie używam czegoś takiego do prania i w końcu, gdy to kupiłam mogły się bawić.

Nigdy wcześniej nie pomyślałam o tym, że ta popularna zabawa może być tak niebezpieczna. Składniki kleju, jak i płynu to przecież sama chemia… Dodatkowo płyn w formie koncentratu ma bardzo intensywny zapach. Boże, dziecko udusiłoby się, gdyby miało silniejszą reakcję alergiczną. Warto tu dodać, że Lila nie jest alergikiem. Nie jest uczulona absolutnie na nic. Podtruła się zwykłą chemią.

Dziś córka jest już całkiem zdrowa. Nawadniałam ją przez cały dzień, żeby wypłukać toksyny. Oddech jest w normie.
Tyle strachu najadłam się przez własną głupotę.

Wiem, że wiele mam robi slajmy ze swoimi dziećmi. W czasie wakacji pokazywałam tę zabawę na swoim instagramie i widziałam jak żywo komentowane były nasze gluty. Nie będę pisać, żebyście przestały, że to niebezpieczne. Chcę jedynie podzielić się swoim doświadczeniem. Zrobicie z tym co chcecie.