Wyobraź sobie, że pewnego dnia Twój partner wraca z pracy do domu i mówi Ci, że jeśli zrobisz jego ulubione danie i będzie perfekcyjne, dobrze wysmażone i idealnie doprawione to dostaniesz nagrodę. Zegarek, nowe buty, a nawet samochód, cokolwiek sobie zapragniesz.
Motywujące? Na pierwszy rzut oka tak. Która z nas nie chciałaby samochodu za schabowego? No to stajesz przy garach, oczami wyobraźni widzisz nowe, piękne Lamborghini… A co tam, można pofantazjować! Robisz wszystko, by było perfekcyjnie. Skupiasz się nad daniem jak jeszcze nigdy w życiu. Dopracowujesz każdy szczegół, nie za dużo soli, panierka, uwaga, żeby nie przypalić. Starasz się, no starasz się jak cholera. Wszak nagroda jest tego warta.
Nadchodzi moment, o którym myślałaś przez cały czas gotowania. Podajesz mężowi obiad. On w ciszy zjada wszystko, a Ty z nerwów zjadasz własne palce. Werdykt: obiad dobry, ale nie najlepszy. Nie na szóstkę. Niestety, nie zasłużyłaś na nagrodę.
Inny przykład? Proszę bardzo. Konkurs. Ty kontra teściowa. Haha. Oczywiście, konkurs nieformalny. Nikt głośno o tym nie wspomina, ale kiedy w kuchni staje mamusia i żońcia to nie może się skończyć dobrze. Wierzysz, że masz szansę wygrać. Robiłaś to ciasto już setki razy, ale kiedy rodzina zbiera się koło stołu, tylko wypiek szanownej teściowej jest komentowany. Bo jak mamusia upiecze to nie ma… takiego we wsi. Przegrałaś konkurs. Przegrałaś i nie otrzymasz nagrody w postaci wiecznego uwielbienia w oczach teścia, cioci, babci i szwagra.
Przełóżmy to co pisałam wcześniej na świat dziecka. Obiecujesz mu nagrodę, więc robi wszystko, by dostać piątkę. “Niestety” zasłużył na czwórkę. Nagrody nie ma. Mimo starań. Mimo dobrej oceny. Nie ma. Nie taka była przecież umowa.
Konkursy? Jeśli wygra zasłuży na nagrodę. Drugie miejsce, trzecie, piąte czy piętnaste się nie liczy, choćby miejsc było sto…
W tym całym nagradzaniu, czy choćby w samej obietnicy nagrody jest zło. Nikt z nas nie ma przyjemności z działania. My zapominamy jak bardzo lubimy gotować czy piec, dziecko nie dostrzega zabawy w samym zdobywaniu wiedzy i uczestnictwie w konkursie. Zero zabawy. Cel, pal. Fiksujemy się na nagrodzie, tracąc to co najfajniejsze.
Jednocześnie uczymy dzieci, że na nagrodę zasługują jedynie najlepsze stopnie i najwyższe miejsca. A czasem samo wystartowanie w konkursie jest już sukcesem, gdy maluch musi pokonać na przykład nieśmiałość. Uczymy, że warto jest robić tylko wtedy, gdy czeka nas wynagrodzenie. Nie warto uczyć się dla samej wiedzy, nie warto stawać to konkursy, by po prostu się sprawdzić. Trzeba wygrywać. Domagać się nagrody.
Czy w takim razie całkowicie zrezygnować z nagradzania? Nie do końca. Nie wpadajmy ze skrajności w skrajność. Można (nie obiecując wcześniej) po skończonej pracy, napisanym egzaminie lub sprawdzianie albo samym wystartowaniu w konkursie… zaskoczyć dziecko. Świętować wygraną lodami. Kupić książkę w nagrodę za samo wystartowanie lub nowe pisaki za dobrze napisaną klasówkę. W ten sposób, moim zdaniem, doceniamy wkład pracy jakie dziecko włożyło w naukę. Samo posprzątało pokój? Świetnie, zamiast nagrody, niespodzianka. Naleśniki. Trud nagrodzony.
Oczywiście, nie za każdym razem, bo wtedy maluch zapamięta sobie, że mimo iż mama niczego nie obiecuje to potem i tak kupuje nowe farby. Jeśli faktycznie jesteś dumna z dziecka, okaż mu to.
Wiesz co się zmieni, gdy przestaniesz obiecywać nagrody za dokonania? Może się okazać, że dziecko samo będzie dumne z własnych dokonań. Z każdej czwórki, każdego miejsca w konkursie, każdej pokonanej słabości. Będzie wiedziało, że największą radością jest własna satysfakcja. A obok zawsze będzie stała dumna mama, która być może nie piecze lepiej od swojej teściowej, ale piecze z prawdziwym sercem, bez czekania na oklaski.