Stadion. Ogromny. Choć nie wybudowano fizycznie jeszcze takiego na świecie i nigdy nie powstanie, to jednak jest. Zebrało się na nim tysiące… a może miliony kobiet z dziećmi.
Widzimy dwa tory wyścigowe. Identyczne, tak samo trudne i tak samo długie. Kiedy słychać głośny gwizdek, większość kobiet wstaje ze swoich miejsc. Nikt im nie każe, nikt nie zachęca, nie mówi o żadnej nagrodzie. A jednak wstają. Dokładnie wiedzą co mają robić. Niektóre zabierają ze sobą swoje dzieci. Od niemowląt po nastolatki.
Na lewym pasie startowym ustawiają się najmłodsi, na prawym dorosłe kobiety. W tym momencie patrzą na siebie jeszcze przyjaźnie. “Uda nam się” – poklepują się po plecach. Przecież wszystko będzie dobrze. Tor jest trudny, ale przecież można go zdobyć. Dopingują swoje dzieci. “Wierzę w ciebie, trzymam kciuki” – słychać matki.
Zaczyna się robić nieco nerwowo. Za chwilę wyruszą w długą drogę. Większość ma już swój plan, wie jak ma przebiec tor. Inni wciąż kombinują, jak będzie szybciej, jak lepiej, jak perfekcyjnie. Żeby tylko nie upaść, żeby się nie strzaskać…
START! Zaczynają biec. Tu jeszcze jest tłoczno. Żeby móc wyjść na prowadzenie potykają się najpierw o własne nogi, potem o nogi innych mam. Niektóre nabierają rozpędu i zaczynają przodować, ale żadnej z nich nie można nazwać pierwszą. Za nimi biegną kolejne, a potem następne. Robi się niemiło. Popychają się nawzajem, wyrzucają z toru, podstawiają nogi, podrzucają przeszkody. Biegną na oślep, zamiast znaleźć swój własny rytm i prędkość. Nie grają uczciwie, ale tu nie ma żadnych reguł. Trzeba po prostu skończyć ten długi odcinek drogi.
Nie inaczej jest na torze dla dzieci. Chęć wygranej przysłania wszystko. “Przecież mama we mnie wierzy“. Po trupach do celu. Nie patrząc na koleżanki i kolegów, każdy chce być najlepszy, stanąć na czele, zdobyć nagrodę, o której przecież mowy nie było…
Zarówno z pierwszego, jak i drugiego toru odpada mnóstwo osób. Niezadowoleni, z poczuciem przegranej opuszczają tor przeszkód. Matki z wyrzutami sumienia, dzieci, które teraz czują się gorsze od innych.
Ale pozostali wciąż biegną. Kobiety oglądają się czasem za dziećmi na drugim torze. Szukają ich, krzyczą: “Szybciej! Nie potrafisz tak jak ja? Co z ciebie za zawodnik?“. Maluchy tracą siły, ale “dopingowane” w ten sposób próbują z całych sił dorównać mamie. Przecież świetnie jej idzie. Muszą jej pokazać, że wcale nie są gorsze.
META. Dociera do niej niewielu. Bardzo niewielu. Zmęczonych, wykończonych, poobijanych. Mają na koncie zawodników, których sami zdyskwalifikowali, usunęli i wyrzucili. Stoją na mecie patrząc z góry na innych, bo nieważna metoda, ważne, że cel osiągnięty.
I dzieciaki. Wierne kopie swoich mam. Z poczuciem wyższości traktują tych, którzy nie dotarli.
Kto w całej tej gonitwie jest teraz najszczęśliwszy? Wygrani, ci, którzy spróbowali, bo wiedzą, że się starali czy jeszcze ktoś inny? Powiem Ci. Najszczęśliwsza jest ta mała grupka, która została na swoich miejscach. Ta, która po usłyszeniu gwizdka nie wstała ze swoich miejsc. Mogła obserwować wyścig z bliska, widzieć dokładnie co się dzieje, a jednocześnie wciąż siedzieć z dzieckiem na kolanach. Spędzić z nim czas, jak w kinie na jakiejś tragikomedii.
Najszczęśliwsze są kobiety, które nie biorą udziału w wyścigu matek. Nie muszą i nie chcą nikomu udowadniać, że są dobre albo nawet najlepsze. Te, które delektują się chwilą z dzieckiem, zamiast tracić czas i energię na zdobywanie nieistniejącego podium. Nie mają po drodze wrogów, bo nikomu nie podstawiły nogi i nikt ich nie wyrzucił z toru. Ich dzieci mają spokojne dzieciństwo, bo wiedzą, że mama nigdy nie postawi ich na starcie.
Gwizdek to dla nas często moment porodu. To od nas zależy jak na niego zareagujemy. Zostaniemy na swoich miejscach, oddając się macierzyństwu czy pójdziemy na tor, by walczyć o wygraną? A może same wiedząc, że nie damy rady przebiec toru, postawimy na nim dziecko i będziemy pchać do przodu, mimo zmęczenia?
Gwizdek. Gdzie teraz jesteś?