jak nauczyć dziecko nowych smaków

SŁUŻĄCA DLA WŁASNYCH DZIECI CZY SPRYTNY SPOSÓB NA WYCHOWYWANIE?

 

Zasiadamy do stołu. Nastałam się przy garach, więc mam nadzieję, że będzie im smakować, najedzą się i nie będą za godzinę wołać, że są głodne.

Zauważyły pietruszkę w zupie.

Nieeee chcęęęę tego zielonego. Fuj!” – krzyczą obie bliźniaczki.

Wyciągam pietruszkę z zupy. Jeszcze nie wiem, że za kilka miesięcy uznam, że postępuję słusznie. Teraz, po prostu dla świętego spokoju wyciągam zieleninę.

 

Nie lubię buraczków” – słyszę od Lilki przy kolejnym obiedzie.

To może chcesz ogórka kiszonego?” – odpowiadam pytaniem.
Zjada ogórki.

 

Już nie chcę.”
To nie jedz.

Mój mąż spogląda na mnie z wyrzutem. Twierdzi, że je rozpieszczam. Powinny siedzieć przy stole dopóki wszystko nie będzie zjedzone. Co to w ogóle za wymyślanie? Ugotowałam buraczki to powinny je zjeść. Kiedyś dzieci tak nie wybrzydzały. Wiedziały, że jeśli obiad jest na talerzu to wszystko musi z niego zniknąć. Nawet jeśli coś nie smakuje.

Podobno brakuje mi konsekwencji. Powinnam postawić na swoim. Podobno rosną nam “francuskie pieski”, rozpieszczone dziewczyny, księżniczki… a ja staję się służącą.

Za każdym razem jednak, zanim zamienię buraczki na ogórki, wyciągnę pietruszkę z zupy czy pozwolę odejść od stołu namawiam do skosztowania. “Weź tylko łyżeczkę i spróbuj. Jeśli nie będzie ci smakowało to zamienimy na coś innego“. Zawsze (!) kosztują. Najczęściej słyszę potem, że jednak jest fuj, więc dziecko stawia na swoim.

Co się dzieje potem? Nagle okazuje się, że po dwóch łyżeczkach nie jest najgorzej i córka dała radę je przełknąć, nie zwracając zawartości żołądka.

Dziś. Dziś wszystkie jedzą buraczki, zupę z ogromną ilością pietruszki i kosztują nowości. Poza tym, że uczę je nowych smaków poprzez zabawę (pisałam o tym TUTAJ), namawiam NIE ZMUSZAJĄC. Jedzenie jest wspaniałe. Uwielbiam jeść i chciałabym, żeby moje córki zasiadały do stołu z uśmiechem, a nie strachem. Żeby wiedziały, że mogą zjeść tyle ile zechcą i co zechcą. A ja mam pewność, że nie będzie złości, krzyku i wspólne posiłki nie będą kojarzyły się z czymś przykrym.

Zauważ jak wielu potraw z dzieciństwa dziś nie znosimy, a na samą myśl o nich mamy ochotę zwymiotować. Dzieje się tak właśnie dlatego, że nas zmuszano do jedzenia czegoś na co nie mieliśmy ochoty. W domu, przedszkolu czy u dziadków.

Tak, obserwując nas można uznać, że rozpieszczam swoje księżniczki. Mam to gdzieś. Mam prawdziwe dowody na to, że moje sposoby przynoszą realne korzyści i efekty. A przecież tylko to się liczy.

Nie tylko buraczki i pietruszka były u nas problemem. Kiszona kapusta, pory, koperek (teraz zajadają się sałatką z przeogromną ilością koperku), surowa marchewka czy wszystkie rodzaje kaszy.

W swojej głowie mam jednak to, że będzie taki smak, którego nigdy nie polubią. I to też jest ok. Nie musimy lubić wszystkiego. Nie jesteśmy świniami, żeby zjadać wszystko co nam się poda.