Na samym początku ustalmy jasno: jeszcze się taka nie narodziła, co by sobie nie poradziła.
Macierzyństwo to trudna sprawa. Zwłaszcza na samym początku drogi, kiedy jesteś niedoświadczona, a cała sytuacja jest nowa. Bywa, że musisz uczyć się od podstaw nawet zwykłego zmieniania pieluchy. Czytasz poradniki, artykuły w internecie, logujesz się na fora dla młodych mam. I krok po kroku dążysz do własnej wizji macierzyństwa.
Nie oszukujmy się, w tym momencie jesteś perfekcyjnie podatna na rady innych osób. I nawet kiedy wydaje ci się, że wszystko robisz dobrze to jedno zdanie przyjaciółki: “mój syn miał uczulenie na te kremy, nie są dobre, zmień na te w zielonym opakowaniu”, zasiewa ziarno niepewności czy nasze wybory faktycznie są słuszne. A potem wpada babcia z wizytą i pokazuje ci, że w nieodpowiedni sposób trzymasz dziecko w trakcie kąpieli. Siostra, która wychowała już trójkę swoich pociech będzie kręcić ci dziurę w brzuchu, że za wszelką cenę musisz karmić piersią, bo ona trzykrotnie karmiła po dwa lata. Sąsiadka zwróci ci uwagę, że za ciepło ubrałaś maluszka na spacer, a przypadkowo spotkana osoba na przejściu dla pieszych zjedzie cię z góry na dół, gdy ujrzy smoczek w buzi niemowlaka.
Niech pierwsza rzuci kamieniem, która nigdy nie otrzymała rady, o którą nie prosiła. Niech wyjdzie z tłumu ta, której nikt nigdy nie ocenił. Mam wrażenie, że brak czapeczki stał się już symbolem “cioć złota rada” i nie ma w tym krzty przesady. Jesteśmy bombardowane poradami.
Nie ma w tym nic złego, gdy rad udziela osoba, do której mamy zaufanie i której wizja macierzyństwa jest zbliżona do naszej. Genialnie, gdy znajdzie się ktoś, kogo zawsze możemy zapytać o radę i poprosić o pomoc. Niestety, z doświadczenia wiem, że osób wścibskich jest jednak więcej. I ze zwykłej iskry niepewności rozpalają ogień przekonania, że jesteśmy beznadziejne.
Co więcej, jeśli na każdym kroku spotykasz się ze “wspaniałymi” radami doświadczonych mam (a nawet bezdzietnych kobiet, które o macierzyństwie wiedzą przecież wszystko -uwaga, przewracam oczami) to zaczynasz mieć tego zwyczajnie dość. Wkurzasz się już na sam widok mamy albo teściowej, nawet jeśli jeszcze nie zdążyła się odezwać. Unikasz wstrętnej sąsiadki, a kiedy odwiedza cię przyjaciółka to udajesz, że nie ma cię w domu.
Najłatwiej byłoby po prostu odpyskować, że to twoje dziecko i świetnie sobie radzisz. Ale nie zawsze jest to dobre wyjście. Czasem w emocjach mówi się za dużo. Niektóre rady mogą okazać się celne (naprawdę to napisałam?), pod warunkiem, że chcemy ich słuchać. A jeśli jesteś takim typem jak ja, który jeży się na samo słowo “dobra rada” to polecam ci kilka rozwiązań.
Obce osoby
To najłatwiejsza grupa. Spotykamy je na ulicy, w sklepie, w przychodni, aptece. Kiedy usłyszysz, że jest za zimno na to, żeby dziecku nie zakładać skarpetek, a twój maluszek właśnie bawi się gołą, wystającą z wózka stopą, uśmiechnij się najszerzej jak potrafisz (śmiało, pokaż nawet szóstki) i odwróć się lub przejdź na drugą stronę ulicy.
Babcie, mamy, teściowe, starsze ciocie
Kiedyś sadzało się pięciomiesięczne dziecko. Roczniak biegał bez pieluchy, a kaszkę robiło się na mleku krowim. Świetnie, będą próbowały cię przekonać, że dzieci nie zmieniły się przez te 30 lat. Dlatego spokojnie odpowiedz, że “chociaż dzieci się nie zmieniły to zmieniła się wiedza w wielu sprawach. Mamy lepszy dostęp do informacji, a i badań jest znacznie więcej. I jesteś przekonana, że postępujesz słusznie.”
Kobiety, matki i nie-matki wszelkiego rodzaju, które rzucają radami jak z rękawa
Jeśli nie chcesz nikogo urazić, a wierzę, że jesteś dobrą duszyczką lub po prostu nie umiesz, to mam dla ciebie jedno zdanie, które w delikatny sposób przekaże sens słów “odwal się”. Uwaga: “bardzo dziękuję za radę, ale następnym razem jeśli będę miała jakieś pytania to na pewno się do ciebie zgłoszę.” Tyle. I aż tyle. Powinno dać do myślenia.
Pamiętaj, że rady wcale nie muszą być złe. Ale to ty decydujesz czy chcesz ich słuchać. I od kogo chcesz je dostać.