Plac zabaw. Dwie kobiety, matki, siedzą na ławce i obserwują swoje dzieci. Chwila rozmowy i już wiadomo, że obie urodziły przedwcześnie.
“O! A z którego tygodnia jest pani syn?”
“Z 26…”
“Mój z 35. Wiem jak to jest.” – wzdycha kobieta ze zrozumieniem. “Tydzień spędziliśmy na oddziale patologii noworodków i wcześniaków. Co się człowiek tam naoglądał…”
…
Pozostaje nie komentować. Serio. Mówię Wam to ja, matka bliźniaczek – wcześniaków.
I mogłabym opisywać w nieskończoność nasze 17 dni na wspomnianym oddziale. Długich siedemnaście… które są niczym w porównaniu z miesiącami na jakie zdane są dzieci (i rodzice) skrajnych wcześniaków. Mogłabym pisać o widoku małych dwukilogramowych ciałek w inkubatorze. Karmieniu sondą. Zapaleniu płuc. Zebrałabym pewnie mnóstwo współczucia i wsparcia… którego przecież nie potrzebuję. Dostałabym masę lajków za każdy przepłakany dzień. Bo łzy były. Tylko serce z kamienia nie roztopi się na widok własnego dziecka podłączonego do respiratora.
Chwilę po powrocie trafiam na grupę dla wcześniaków. Czuję, że tam nie pasuję. Wcześniactwo moich córek zostało zdefiniowane na podstawie tygodnia ciąży, w którym się urodziły. I choć start miały trudniejszy, bardzo szybko dorównały umiejętnościom swoim rówieśnikom. Jasne, słabo mówią jak na swój wiek, ale nikt na pewno nie wie czy przyczyną jest wcześniactwo, skoro ich rozwój jest prawidłowy, a nie chwaląc się, poziomu inteligencji też nie mogą się wstydzić. Dostrzegam mamy dzieci, które walczyły o ich życie. Które tygodniami nie miały pewności czy ich maleństwo w ogóle przeżyje, a jeśli tak, to czy będzie miało szansę na normalne życie… Czytam o dzieciach zmagających się z wieloma chorobami, które często towarzyszą wcześniactwu.
Wypisuję się z grupy. Nie czuję się mamą wcześniaków. Nie chcę zbierać “polubień” za to, że skończyłam ciążę w 32 tygodniu.
A potem cios prosto w serce. Słyszę jak matka chłopca urodzonego w 35 tygodniu żali się, że jej syn tak bardzo pośpieszył się na świat. Biedna nie zdążyła nawet wózka kupić. Łóżeczko jeszcze nie dojechało. “Choruje?” – pytam. “Nie, rozwija się prawidłowo. Ale to przecież wcześniak!” – słyszę wyrzut w głosie. Nie odzywam się. Wcześniak to wcześniak, co będę dyskutować.
Jasne, że donoszone dzieci również rodzą się “z problemami”. Chorują. Bywają dłużej w szpitalach. Niestety zauważam, że wpis w książeczce “wcześniak” czasem mieli mózg matki. I to tylko po to, byśmy współczuły. Albo żeby mieć o czym gadać.
“Tydzień na oddziale… naoglądałam się” – wystarczy, by być ekspertem w dziedzinie rozwoju i wychowywania dzieci przedwcześnie urodzonych. Trzeba przecież odejmować tygodnie kiedy liczy się wiek dziecka. Jest do tyłu. Choć tak naprawdę niczym nie różni się od dziecka urodzonego w terminie.
Nie mamy pojęcia co czuje matka, która walczy o życie dziecka.
Oczami wyobraźni widzę maluszka urodzonego w 35 tygodniu. Trzykilogramowego. I tego z 26 tygodnia, który nawet nie dobił kilograma. Widzę minę matki, która słyszy “wiem jak to jest”…
Takim podejściem nie tylko ranimy matki, które przeszły horror na samym początku swojego macierzyństwa, ale przekazujemy nieprawdziwe informacje na temat wcześniactwa. Nagle młode kobiety w ciąży myślą, że wcześniak to TYLKO dziecko, które urodziło się wcześniej. Chcą szybciej kończyć swoje ciąże, bo wtedy mniej przytyją. I szczepionki będą darmowe. I taki wcześniak ma więcej badań. Opłaca się przecież. Nie, to nie jest mój wymysł. To prawdziwe teksty młodych matek z forum dla kobiet w ciąży… To jest straszne!
Piszę to z pełną odpowiedzialnością: JEŚLI TWOJE DZIECKO URODZIŁO SIĘ PRZEDWCZEŚNIE, ALE ROZWIJA SIĘ PRAWIDŁOWO, NIE CHORUJE NA POWAŻNE CHOROBY, NIE ODSTAJE OD DZIECKA W JEGO WIEKU, NIE MASZ POJĘCIA O WCZEŚNIACTWIE!
Ja też nie.