nieperfekcyjna mama

DZIEŃ, KTÓRY ZMIENIŁ MOJE ŻYCIE…

 

Nieperfekcyjna mama. Gorsza? Beznadziejna? Nieogarniająca? Nie mnie oceniać. Jedno jest pewne, kiedy zdasz sobie sprawę z tego, że jesteś nieperfekcyjna i zaakceptujesz ten stan – będziesz po prostu szczęśliwa.

Wiele lat (i moich łez) musiało upłynąć, żebym w końcu znalazła się w ślepej uliczce. Wiesz, takiej, z której nie ma już odwrotu. Zabrnęłam za daleko. Chciałam być idealną matką, najlepiej taką, jaką pokazują reklamy. Zawsze uśmiechniętą, szczupłą, zadbaną, ze zdrowym, różowiutkim, pachnącym bobasem obok. Chciałam gotować bio i eko dania dla całej rodziny, mieć wysprzątany dom niczym perfekcyjna pani z telewizji i do tego być w szczęśliwym związku, którego pojawienie się dziecka przecież nic nie zmieni.

Pamiętam ten moment w ślepej uliczce. Pamiętam ciemność, przeryczaną noc i świadomość, że jestem do dupy. Że zawiodłam w każdej dziedzinie swego życia. Zawiodłam męża, córkę i… siebie. Nie wyglądałam jak odpicowana lala z reklamy. Nie miałam ani czasu, ani chęci by o siebie zadbać. Szczytem mojej pielęgnacji była zwykła kąpiel. Moje peelingi zdążyły się z pięć razy przeterminować. Moja córka pluła zupą, którą ugotowałam. Tą, przy której stałam. Do której włożyłam więcej miłości niż warzyw. Pluła!

Pierwsze miesiące życia mojego pierworodnego dziecka przesiedziałam na kanapie z wywaloną piersią, bo mała przyssawka nie chciała się odkleić. Czasem po odłożeniu jej do łóżeczka nie zdążyłam pobiec do toalety, gdy znów ją słyszałam.

Byłam młodą, przerażoną mamą, której nikt nie potrafił pomóc. Postawiłam sobie bardzo wysoko poprzeczkę, a nie potrafiłam nawet do niej doskoczyć.

Tej nocy wylałam wszystkie swoje łzy. Z poczuciem beznadziei, wypalenia i mnóstwem kompleksów w końcu zasnęłam… I wstałam oczyszczona, nowonarodzona, z mnóstwem energii, której wcale nie wykorzystałam na dalszą walkę ze swoimi ambicjami. Wstałam po to… by mieć wszystko w dupie.

Tych wszystkich złych emocji było już za dużo. Przeciążyły mnie. Zamiast dalej się katować postanowiłam po protu wyluzować. Jasne, że po drodze zdarzały się gorsze chwile, zwątpienie, a nawet kompleksy, ale nie pozwoliłam im już na kierowanie moimi uczuciami. Nie dopuściłam do tego, by całkowicie zmiażdżyły moje macierzyństwo.

Odstawiłam córkę od piersi. Kupiłam słoiczki z jedzeniem dla niemowląt. Zamiast zarzynać się wieczornym sprzątaniem wzięłam długą kąpiel. Założyłam blog. Nieperfekcyjna mama to ja.

Zdałam sobie sprawę z tego, że bardzo to lubię. Uwielbiam wręcz. Że bycie nieperfekcyjną mamą daje mi więcej luzu i swobody. Że nie muszę zrywać pietruszki i kopać ziemniaków z własnego ogrodu, by móc wyżywić własne dziecko. Że poza macierzyństwem jest również świat, który ma swoje zalety. Że można wyzbyć się wyrzutów sumienia, gdy wychodzi się z domu bez dziecka.

Zaczęłam się uśmiechać. Mąż zauważył we mnie znów tę samą kobietę, którą pokochał. Naprawdę cieszyłam się macierzyństwem. Z dnia na dzień zauważałam coraz więcej zalet bycia mamą. Wyrzuciłam ze swojej głowy chęć bycia ideałem i wbrew pozorom częściej dbałam o siebie. A im więcej czasu poświęcałam na swoje radości, tym chętniej wracałam do córki.

Gorsza? Beznadziejna? Nieogarniająca? Nie mnie oceniać.
Wiem, że dobrze się stało, że zabłądziłam.

Dziś mam już troje dzieci. Bywam zmęczona, czasem narzekam, nie ogarniam wielu spraw. Ale jestem też szczęśliwa, spokojna i bardzo często uśmiechnięta. Wszystkie swoje doświadczenia i przemyślenia wrzucam na blog, który stał się największą pasją mojego życia, a przy okazji pracą, która daje mnóstwo satysfakcji, stabilizacją finansową i dowodem na to, że bez dzieci i mojego nieperfekcyjnego macierzyństwa nie byłoby mojego prawdziwego JA.