DWIE ZASADY, DZIĘKI KTÓRYM NIE POZABIJALIŚMY SIĘ JESZCZE Z MĘŻEM NAWZAJEM…

 

Osoby postronne biorą nas za fajną, świetnie dobraną parę. Bliscy za to łapią się za głowę i pytają jak udało nam się przeżyć razem tyle lat… A nie licząc jednej małej przerwy parą jesteśmy już siedemnaście lat.

Nasz związek to typowa burza w szklance wody. Kłócimy się często o bzdury, błahostki. Wyrzucamy z siebie wszystko naraz, po czym nastaje krótka cisza. Nie dłuższa jednak niż godzinę. Emocje opadają, można się przytulić. Właśnie dlatego nasi przyjaciele wiedzą, że trzeba mieć masę samozaparcia, by wciąż tkwić w tym związku.

Jak nam się to udaje?

Pierwsza zasada brzmi: pogódź się, jeśli czujesz, że milczenie trwa już za długo. Ewentualnie: daj się przeprosić nawet jak cię roznosi od środka. Skoro przeprasza to musi żałować.

Nie jest to prosta zasada, ale przez lata da się ją wypracować.

Druga, ale moim zdaniem ważniejsza od pierwszej: pozbyć się seksizmu. Nie, nie seksu. Ten akurat jest bardzo potrzebny dla udanego związku (!!! Do zapamiętania!!!). W naszym domu, skromnie mówiąc dzięki mnie, nie ma różnicowania obowiązków i zadań na babskie i męskie. Jasne, że są takie, które wykonuję tylko ja (pranie, prasowanie) i takie, którymi zajmuje się Łukasz (samochód, ogród), ale tylko dlatego, że robimy to lepiej i sprawniej.

Mąż jest świetnym kucharzem, zdecydowanie lepszym ode mnie i sam bardzo chętnie “idzie do garów”. Nie ujmuje mu to męskości, a tak szczerze mówiąc to mu jej dodaje. Potrafi umyć podłogę i okna. Poodkurzać, wyszorować szafki w kuchni i zdecydowanie nie ogranicza się do wyniesienia śmieci. Jest jeden haczyk: potrzebowaliśmy wielu lat, by zrozumiał, że właśnie taki model faceta jest najbardziej pożądany przez kobiety. Mądra kobieta nie chce mięśniaka, dla niej wygląd nie ma największego znaczenia. Mądra kobieta pragnie mężczyzny, który rozumie, że mop nie zabija…

Jako żona i szyja rodziny nie czekam aż chłop wróci do domu, gdy trzeba przesunąć szafę albo przykręcić śrubkę. W ostatnie wakacje sama złożyłam drewnianą piaskownicę z daszkiem i nawet nie miałam z tym większych problemów. A córki dostały życiową lekcję pod tytułem: kobieta z wkrętarką w ręce jest super!

Nie ograniczamy sobie samotnych wyjść. Mąż spotyka się z kolegami, a ja włączam sobie zaległe seriale, czytam książkę albo nadrabiam pisanie na blogu. Kiedy ja wyjeżdżam na eventy lub warsztaty to on zostaje z naszą trójką dzieci w domu. Nie zostawiam im wtedy obiadu na trzy dni. On gotuje, on sprząta, on zostaje z nimi sam. I świetnie sobie radzi. Dobrze wie, że należy jechać do przychodni, gdy któraś rozbije sobie czoło… (tak! To się wydarzyło!). Nie kontroluję go, nie sprawdzam, ufam.

I to wszystko.

Brzmi idealnie? Niestety, to o czym pisałam wyżej kosztowało nas sporo wysiłku, mnóstwo rozbitych talerzy, zdartych gardeł i moich opuchniętych powiek. Dziś patrzę na nas i mogę powiedzieć głośno: po siedemnastu wspólnych latach, a ośmiu po ślubie, zjedliśmy tę przysłowiową beczkę soli i dotarliśmy się. Pewnie zaraz pokłócimy się o jego skarpetki, które właśnie dojrzałam pod kanapą, ale potem on zrobi kolację, a ja zapełnię zmywarkę. I siądziemy sobie wspólnie z lampką wina, po to by rano pokłócić się o to, że zapomniałam o patelni.