Wychowywanie dzieci to nie bułka z masłem. Czasem zastanawiamy się czy powinnyśmy być mamami „równiachami”, czy lepiej wychowywać „na ostro”. Wypośrodkowanie wydaje się być bardzo trudne, bo jak być fajną mamą i jednocześnie trzymać się zdecydowanych reguł? Nie wiem czy jakikolwiek poradnik jest w stanie dosadnie pokazać nam od A do Z jak powinnyśmy się zachowywać, żeby wychować dziecko na mądrego, odpowiedzialnego, ale i fajnego człowieka. Wiem za to, że każda z nas powinna sama wypracować sobie taki plan.
Zacznijmy od tego, że nie wierzę w bezstresowe wychowywanie. Jestem mamą konsekwentną, czasem może zbyt ostrą, ale są sytuacje i rzeczy, na które zawsze pozwalam dzieciom. Opinie na ten temat są różne, ale dopóki uważam, że postępuję słusznie, zdania nie zmienię.
Zawsze godzę się na:
- przytulanie – i nieważne co w tym czasie robię, piorę, sprzątam, pracuję czy obieram buraczki w kuchni. Zawsze kiedy moje dziecko przychodzi się przytulić, rzucam wszystko. Być może wyglądam z tym buraczkowym nożem w ręce, jakbym kogoś zadźgała, ale nie potrafię odmówić córce czułości. Poradnik powie, że dziecko musi wiedzieć, że rodzic jest zajęty, musi umieć zaczekać. Mam to gdzieś. Kiedy przychodzi w innej sprawie to proszę, by zaczekało, ale przytulić się? To priorytet!
- wejście mi do łóżka – dzieci nigdy z nami nie spały. Od razu lądowały w swoich łóżeczkach, ale kiedy zdarzy się, że któraś przyjdzie nad ranem i wciska mi się pod kołdrę, nie wyganiam jej. Nawet jeśli to moja siedmiolatka. Za kilka lat nie pomyśli nawet, żeby spać w objęciach mamy, mam jej tego odmówić, bo nie wypada?
- decyzję co zjeść – nie robię jajecznicy dla całej rodziny, bo mam taki kaprys. Nie katuję całej trójki kanapką z żółtym serem i nie gotuję kilograma parówek. Pozwalam im wybrać produkt, na który mają ochotę. Babcia powie, że kiedyś takiego wydziwiania nie było. Ktoś inny doda, że to rozpieszczanie. Ja uważam, że wszyscy mamy prawo jeść to co lubimy. Nie chciałabym, żeby mąż katował mnie co rano boczkiem…
- strach – nigdy nie mówię, że „taka duża dziewczynka nie powinna się już bać”. Mam 33 lata i panicznie boję się burzy. Nie wypada mi? Uważam, że dziecko ma prawo bać się nawet wtedy, gdy ten strach jest dla nas niezrozumiały. Moja siedmiolatka niesamowicie boi się ciem. Nieważne, że to „nocny motyl”, boi się. Może jej przejdzie, może nie. Nie zmuszam nikogo, by wejść do ciemnego pokoju, jeśli boi się ciemności. Nie wychowuję ich na twarde babki. Strach ma przecież ludzkie oczy.
- pomyłki – może powinnam zapobiec dziecięcej frustracji, ale wychodzę z założenia, że najszybciej uczymy się na własnych błędach. Niech się pomyli, niech zepsuje, następnym razem zapamięta. Fajna mama chyba tak się nie zachowuje, nie wiem. Ja tak.
- okazywanie uczuć w miejscach publicznych – tulimy się zawsze i wszędzie. Dopóki nie jest wstydem przytulenie się do mamy (a marzę, że nigdy wstydem nie będzie) pozwalam na to swoim dzieciom. Kiedyś usłyszałam: „taka duża dziewczynka i u mamy na kolanach?”. Gdyby wzrok mógł zabijać, dostałabym dożywocie.
- płacz – nie, nie jestem bezdusznym babsztylem, który nie pociesza smutnego dziecka. Są jednak sytuacje, w których trzeba się wypłakać, gdy dziecku przykro, gdy stanie się coś, co je zmartwi, gdy zarzuci fochem albo płacze „bez powodu”. Uczuciom, nawet negatywnym, trzeba dać upust. Wiem, że czasem kiedy popłaczę sobie z nerwów, od razu czuję się lepiej. Daję to prawo również swoim córkom.
- dlatego również godzę się na złość. Z tego samego powodu.
- wybranie sobie ubrań – starsza córka samodzielnie wybiera z dużej szafy to, co chce założyć. Młodszym dzieciom podstawiam kilka ciuchów i wybierają co im się podoba. Fanaberia? Rozpieszczanie? Moim zdaniem nauka samodzielnego podejmowania decyzji.
- nie sprzątanie swojego pokoju od razu – nie każę „w tej chwili!” sprzątać. Mówię, że do końca dnia pokój ma być czysty. Nie interesuję się tym czy zrobi to po śniadaniu, czy przed wieczorną kąpielą. Może źle dedukuję, ale tak sobie wyobrażam naukę organizowania sobie czasu pracy. Wiem, że w wielu domach to co powie rodzic ma być święte… u nas jest jednak dużo miejsca na swobodne działania.
- nie dzielenie się zabawkami – dlaczego starsza córka miałaby oddać lalkę młodszej, skoro właśnie teraz się nią bawi? Bo miała „pecha” urodzić się pierwsza? Jasne, uczę je, że bycie samolubem nie jest dobre, a dzielenie się może sprawiać radość, ale widzę różnicę między dzieleniem, a oddawaniem, bo mama kazała.
- nie przywitanie się z nieznajomym – dzieci bywają nieufne w stosunku do nieznajomych, zwłaszcza jeśli są nieśmiałe. Nie zmuszam córek do podania komuś ręki, nawet jeśli wyda się to niegrzeczne. Pisałam o tym TUTAJ.
- kłótnie – dopóki nie dochodzi do rękoczynów nie wtrącam się w konflikty rodzeństwa. Musiałabym wtedy stanąć po jednej ze stron, a nie zawsze wiem kto ma rację i „kto zaczął”. Niech się wykrzyczą. I tak godzą się szybciej niż kłócą.
Nie musimy wybierać między byciem zajefajną mamą, a mamą konsekwentną. Wiele z moich zasad wychowywania jest niezrozumiałych dla innych, nawet najbliższych. Nie mam z tym problemu. Tylko dzieci będą mogły mnie w przyszłości ocenić. Wierzę, że to będzie wysoka ocena.