Nigdy nie miałam problemów z żywieniem dzieci. Współczułam rodzicom „niejadków”, bo moje córki od początku są wszystkożerne. Jedynie Lila potrzebuje więcej czasu, żeby przekonać się do nowego smaku, ale po czasie zjada wszystko.
Tym bardziej zaskoczeniem było dla mnie to, że nagle zaczęły pajacować przy posiłkach. Zwłaszcza przy śniadaniu. Standardem było u nas to, że to właśnie ja przygotowuję kanapki i podaję je do stołu. Jeśli robiłam bułkę z żółtym serem to razy trzy. Jeśli z wędlinką to również. Śniadanie każda dostawała takie samo.
Jednego dnia nie odpowiadał im ser, drugiego sałata, trzeciego pomidor. I tak w kółko. Irytowałam się, bo codziennie któraś się buntowała. A jak to bywa pośród rodzeństwa, jeśli jedna powiedziała „be” to reszta uznawała, że ma rację. I nie jadł nikt.
Najpierw próbowałam je usprawiedliwiać. W końcu nie codziennie ma się apetyt. Dorosły potrafi nie mieć ochoty na śniadanie, więc może i u nich to przejściowe… Ale czas płynął, a u nas co rano nerwy. I teraz zaczynaj człowieku każdy dzień od podwyższonego ciśnienia. Nie wiedziałam o co im chodzi.
Potem zwaliłam na upały. Tak, to na pewno to! Komu chce się jeść, gdy od rana parówa na dworze. Ale upały zelżały a moje dzieci wciąż nie chciały jeść.
Zdenerwowanie utrzymywało się przez cały dzień, bo jeśli nie zjadły porządnego posiłku z samego rana to potem szybko głodniały i zaczynała się wędrówka ludów po kuchni. Po raz drugi tego samego dnia nie dało się wcisnąć im kanapek.
Spróbowałam inaczej. Robiłam posiłek trochę później niż zwykle, żeby miały czas nabrać apetytu. Porażka.
Potem pytałam na co mają ochotę. Kończyło się na tym, że dostawały co chciały, a i tak to co było na kanapce lądowało na talerzu.
Zaczynałam się martwić, bo uświadomiłam sobie, że długiego czasu nasze śniadania to jakaś kpina. Bułka z masłem i mleko. Brawo ja, porcja witamin jak przystało na nieperfekcyjną matkę.
I nastał dzień wkurwu absolutnego. Kiedy pytając o to z czym zrobić im śniadanie kolejny raz usłyszałam, że nic nie chcą, stanęłam przed lodówką i wyciągnęłam wszystko co miałam. Same sobie zróbcie! Pokroiłam pomidor, ogórek, paprykę, ser i wędlinę. Dorzuciłam wędzonego łososia. Posmarowałam kanapki masłem i to wszystko postawiłam na stole.
„Od dziś same robicie sobie śniadania! Ja już nie mam sił!”
I doznałam szoku. Zaczęły układać sobie dodatki na posmarowaną masłem bułkę. Moje oczy otwierały się coraz bardziej. Powstały piętrowe kanapki… które zjadły!!! Co więcej, okazało się, że Lilka nie lubi żółtego sera na pieczywie, ale sam plasterek to bardzo chętnie!
Oto ja, genialna matka, dzięki wkurzeniu znalazłam sposób na swoje dzieci. A ile radości miały z tego, że mogą same sobie przygotować! Z talerza zniknęło wszystko! Nawet ryba! Takie BLW dla starszych dzieci. Śmiałam się sama z siebie w duchu. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?
Odtąd jemy tak codziennie.