Szantaż dziecka to moim zdaniem jeden z największych błędów wychowawczych. Jest wynikiem braku umiejętności rozmawiania z własnym dzieckiem. To granie na emocjach malucha po to, by osiągnąć swój własny cel. Szantaż wymusza posłuszeństwo, wbrew woli naszej pociechy. Ostatecznie doprowadza do tego, że dziecko pod rygorem kary lub obiecanej nagrody nie będzie chciało nawet negocjować.
Brzydzę się tekstem : „jeśli nie zjesz, nie dostaniesz lizaka!”. „Jeśli nie posprzątasz, nie pojedziesz do babci”, „jeśli będziesz grzeczny/posprzątasz pokój/umyjesz zęby, będziesz mógł obejrzeć bajkę”… i tak dalej… Unikam tych zwrotów. Wolę wysunąć swoje argumenty na temat tego dlaczego należy jeść, sprzątać po sobie czy myć zęby. Całkiem sprawnie mi to nawet wychodzi. Ale…
Zostałam postawiona pod ścianą. Wyobraźcie sobie, ja, technik analityki medycznej (laborantka), a moja córka PANICZNIE boi się widoku krwi. Do tego stopnia, że każde nawet najmniejsze zadraśnięcie jest jednym wielkim strachem, czy aby przypadkiem nie pojawi się zaraz kropelka krwi. Nie wiem skąd u niej ten lęk, ale żadnym argumentem nie jestem w stanie przekonać jej do tego, że raz w roku trzeba wykonać badania. A że teraz mieliśmy przerwę aż dwuletnią, bo po prostu się poddałam licząc po ciuchu na to, że z tego „wyrośnie” to wypadałoby już pojawić się w laboratorium.
Próbowałam delikatnie mówić jej o poważnych chorobach dziecięcych, które wykryte zbyt późno mogą być nawet niebezpieczne. Na jej odpowiedź, że przecież jest zdrowa, tłumaczyłam, że są takie choroby krwi, przy których czujemy się dobrze, a mimo to trzeba je leczyć. Próbowałam wszystkiego, ale kiedy tylko pojawiało się zdanie, że może jutro wybierzemy się na te badania i będzie po sprawie, od razu włączała się syrena płaczu. Ryku. Wycia. Spazmów. Nie i koniec.
Ostatnią deską ratunku było: „Jeśli zgodzisz się pobrać krew i pójdziemy na badania w przyszłym tygodniu to zaraz potem wybierzemy się do sklepu z zabawkami i będziesz mogła sama sobie coś wybrać”. Zastanawiała się… jakieś dziesięć sekund. Każdorazowe przypomnienie sobie, że czeka ją wyprawa po zabawkę powoduje u niej radość. Nie wspomina słowem o tym, że się boi. Uczepiła się tej pozytywnej myśli.
Czy zatem szantaż sam w sobie jest zły? Czy może istnieją sytuacje, w których wybacza się to rodzicom? Jeśli kierujemy się dobrem dziecka (a w tym przypadku zdrowiem, więc rzeczą nadrzędną) to każdy chwyt jest dozwolony czy może powinnam rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać i pójść na te badania za kolejne dwa lata? Straszenie chorobami na pewno byłoby najgorszym wyjściem.
Jasne, że mam wyrzuty sumienia, bo postąpiłam niezgodnie ze sobą i własnymi przekonaniami. Zrobiłam coś, czego sama się brzydzę. Z drugiej strony wykonamy od razu szereg badań i mam nadzieję, że odetchnę z ulgą otrzymując wyniki. Na pewno uspokoi to moje sumienie, choć już mi jej żal…
Kiedy przekraczamy pewne granice? Czy ja je przekroczyłam? Autentycznie, nie potrafię sama siebie ocenić. Może istnieje inny sposób, który nie wpadł mi do głowy?