Kilka dni temu stojąc w sklepowej kolejce do kasy spotkałam starą znajomą. Zaraz po tym jak się przywitałyśmy przez piętnaście minut słuchałam o tym jak to w naszym kraju źle się żyje. Że drogo. Że niefajnie. Że rząd porąbany. Że najchętniej to ona spakowałaby całą swoją rodzinę i wyemigrowała gdzieś daleko, ale zawsze to strach zaczynać od nowa.
Kiedy rozmawiam z koleżanką przez telefon słyszę jak narzeka na swojego męża. Znów się pokłócili. Bo on jest zwykłym chamem i bezmyślnym dupkiem. I ojcem niedobrym, i kochankiem beznadziejnym. Choć tydzień wcześniej wrócili razem z urlopu zakochani jak nastolatki.
Kiedy córka przymierza w sklepie buty mimowolnie słyszę rozmowę dwóch koleżanek. Jak to źle, że jej synowie znów wyrośli z butów. Że kurtki z jesieni za małe, że wycieczkę szkolną musiała opłacić. Że świat tylko wokół kasy się kręci. Do dupy z tym wszystkim.
Zewsząd atakują mnie negatywne emocje. Dzieci niegrzeczne, jedzenie drogie, rząd do wywalenia, mąż prostak. Świat jest beznadziejny, a wokół same problemy.
NIE GODZĘ SIĘ NA TO!
Ja też narzekam. Bywa, że widzę świat w czarnych barwach. Bywa, że na pytanie „co słychać” odpowiadam „stara bieda”. Choć wcale tak nie myślę…
Kiedy moje dzieci w końcu dziś zasnęły stałam przy ich łóżkach dłużej niż zwykle. Patrzyłam na małe zamknięte powieki, na rączki, które obejmują pluszaki i nasłuchiwałam ich spokojnych oddechów. Jak dobrze, że jesteście… Nieważne, że dały mi dzisiaj w kość, że kolejny bunt w natarciu, że potrafią podgrzać mi temperaturę krwi do wrzenia. Jak to cudownie, że je mam.
Jakie to szczęście, że są zdrowe. Bo chociaż świat pieniądzem jest nakręcany to jednak zdrowia nie można sobie kupić. Nie można zapłacić i być pewnym, że się nie wyczerpie. Nie wiemy co przyniesie jutro, cieszmy się zdrowiem właśnie dziś, kiedy jest. Krzyczą? Buntują się? To znaczy, że prawidłowo się rozwijają. Całuję te małe noski na dobranoc. Śpijcie spokojnie.
Jakie to szczęście, że budzę się każdego rana w państwie, w którym nie ma wojny. Nikt do mnie nie strzela, nikt nie wdziera mi się do domu, w ogrodzie nie parkuje czołg. Jest przecież wciąż względnie bezpiecznie.
Jakie to szczęście, że nie muszę wstydzić się swojej wiary. Że mogę głośno powiedzieć, że wierzę w Boga, a w niedzielę pójść do kościoła.
Jakie to szczęście, że nie brakuje nam jedzenia. Że mogę sobie wybrać czy chcę jeść bio produkty, czy kupię sobie pomidora, który wyrósł w laboratorium. Że nikt mi nie wydziela porcji obiadu. Że mogę wejść do sklepu i nie widzieć pustych półek.
Jakie to szczęście, że mam pracę. Że mogę zarabiać i żyć godnie.
Jakie to szczęście, że mam się do kogo przytulić. Nawet jeśli wczoraj był chamem, to dziś mogę zapomnieć się w jego ramionach. Że są takie ramiona, które mnie chcą. W które wtapiam się pasując jak ulał. Że nie jestem samotnym człowiekiem, który pragnie bliskości, a tę bliskość mogę otrzymać każdego dnia.
Jakie to szczęście, że ta moja „stara bieda” tak mi się podoba. Że w końcu mogę uznać, że osiągnęłam wymarzony constans.
I jakie to szczęście, że żyję w swoim kraju. Mogę pójść do pobliskiego sklepu i kupić polską wódkę i paprykarza szczecińskiego. I choć nie po drodze mi z rządem to jednak czuję się prawdziwą rodowitą Polką.
Jakie to szczęście, że mogę zadzwonić do przyjaciółki, która postawi mnie do pionu warcząc „czego ryczysz”, a następnego dnia dostać czkawki ze śmiechu przy słuchawce. Że mam kogoś kto wysłucha mnie zawsze, o każdej porze dnia. Kopnie w tyłek albo poklepie po plecach.
Jakie to szczęście, że żyję.
Że potrafię docenić to wszystko, co od życia otrzymałam. Bo nie na tym to wszystko polega, by doszukiwać się negatywnych stron. By licytować się sama ze sobą, że jest bardziej źle, niż bardziej dobrze. Mam przecież tak wiele. Czy mogę chcieć więcej…?
A Ty?