My, wielodzietni, tak bardzo jesteśmy pokrzywdzeni przez los. Narobiliśmy sobie dzieciaków, a teraz martwimy się jak przeżyć od pierwszego do pierwszego. Zamiast edukować się w kwestii antykoncepcji to co rok zmieniamy nowe pieluchy. Jedno dziecko chodzi w ciuchach po drugim. Obiad gotujemy na kilka dni w garze, w którym gotuje się zupę dla wojska. Wpadamy raz za razem. Jesteśmy ofiarami kpin, głupich żartów, niepasujących komentarzy. Nie stać nas na nowe zabawki, maluchy chowają się same a starsze rodzeństwo musi opiekować się młodszym.
Nasza rodzina to często w twoich oczach patologia. Nieustający bałagan, pobrudzone dziecięce buzie, nierozgarnięta matka i pewnie jeszcze pijany ojciec. Przy tym wszystkim zapewne jesteśmy zagorzałymi katolikami, którym kościół zabrania stosowania nawet prezerwatywy. Nie powinniśmy się tak rozmnażać.
Żeby ogarnąć dzieciaki stawiamy je w równym rzędzie i każemy odliczać. Nie mają imion. Mają przypisane cyfry. Żeby było szybciej. Odmierzamy im równą łychę ziemniaków na obiad. Tyle samo dostają surówki, jak wystarcza na mięcho to także oddzielamy je po równo.
Czasem ktoś przyniesie czekoladę. Musimy ją chować przed dziećmi, bo zjadłyby z papierkiem. Kroimy nożem na równe części…
Tymczasem w Polsce co piąta rodzina jest wielodzietna, czyli ma co najmniej troje dzieci. Statystycznie rzecz ujmując, mieścimy się w normie. Choć wielu nie mieści się to w głowach. Utarte schematy mają się nijak do tego jak wygląda rodzina wielodzietna dziś. Jasne, zdarzają się i takie rodziny, którym jest ciężko, zwłaszcza, że zarobione pieniądze wydaje się nie na troje ludzi a na przykład na siedmioro. Ale to nadal stereotyp, który trzeba obalić.
Zapomnij o wszystkim co pisałam wyżej. Dziś, mimo pogoni za pieniądzem, sławą i sukcesami nasze priorytety pozostają bez zmian (w większości). Na pierwszym miejscu stawiamy rodzinę i coraz częściej marzymy o gromadce dzieci. Status społeczny jest dziś o wiele wyższy niż kilkanaście/kilkadziesiąt lat temu, więc stereotyp nawalonego ojca, brudnych dzieci i słabo orientującej się w życiu matki jest zdecydowanie krzywdzący dla współczesnych rodzin wielodzietnych.
W większości przypadków nasze rodziny są duże, bo właśnie my tego chcieliśmy. Nie dlatego, że kościół nam kazał, nie dlatego, że zaliczamy wpadkę za wpadką i absolutnie nie dlatego, że połasiliśmy się na kasę państwową. Teraz stać nas na to bardziej niż kiedykolwiek. Ludzie pracują na swoje marzenia i je spełniają podróżując, kupując coraz lepsze gadżety, droższe ubrania. My postawiliśmy na inwestycję w rodzinę. A i wino pijemy dobre.
Czy możemy więc pójść w drugą stronę i nazwać się bogatymi? Bez względu na stan konta, uważam, że tak. Jesteśmy bogaci w nowe doświadczenia. Z każdym kolejnym dzieckiem mamy więcej miłości i ciepła rodzinnego. Każdą kolejną pociechę traktujemy jak odrębną osobę (wszak cyfry też są różne), ale kochamy jednakowo. Nasz dom jest bogaty w głośny śmiech, spontaniczność, hałas i mnóstwo szczęścia. Nie uważamy się ani za gorszych, ani za lepszych. Za bogatych owszem.
Rodziny wielodzietne dziś to nie patologia. Ta zdarza się przecież niezależnie od ilości dzieci w domu. Skończymy ze stereotypami, bo przecież nie każda ruda jest wredna, nie wszystko złoto co się świeci i nie każda ciąża rok po roku to wpadka.