Wstajesz rano i już słyszysz ten dziecięcy płacz. Nie chce ci się nawet oczu otwierać. Może zamilknie jeszcze na chwilę. Może zaśnie. Nic z tego, czujesz jak nerwowy prąd przeszywa twoje ciało. Tak, to coś co zawsze cię budzi. Wkurw.
Zrzucasz z siebie kołdrę i idziesz sennym krokiem w kierunku dziecięcego pokoju. A niech to, najpierw łazienka. Siadasz na toalecie, dwie minuty i musisz wstawać, ten płacz jest coraz głośniejszy.
Do pokoju wchodzisz już zdenerwowana. Dzień (nie)dobry dziecinko.
Wdech, wydech. Dzień świstaka. Trzeba ściągnąć mu piżamkę. Już prawie ubrane. Jedna rączka, druga. Nosz, gdzie pchasz tę rękę. Skarpetki. Skarpetki!!! I ten codzienny widok uciekającego dziecka. Nie będziesz go gonić. Nie tym razem. Siadasz w kącie i czujesz jak krew uderza ci do głowy. W końcu po kilkunastu minutach możesz uznać, że maluch ubrany. Ciśnienie nieco spada.
Śniadanie to kolejny powód, żeby poczuć znajomy dreszcz. Kiedy to dziecko nauczy się samodzielnego jedzenia? Między jednym łykiem kawy a drugim podnosisz łyżeczkę z kaszką. Ziewasz, bez entuzjazmu. Co się z tobą dzieje? Znowu się upaprał. Do przebrania. Na samą myśl rzuca cię do tyłu.
Nastaje moment wspólnej zabawy. Cholerne klocki. Spoglądasz na zegarek, minęło dopiero 15 minut? O! Jest pierwszy humorek, już rzuca klockami. No to bajeczka. Czytasz, nienawidzisz już tej kaczki dziwaczki, ale przynajmniej jest cicho. Przynajmniej te 10 minut…
Drugie śniadanie nie wygląda lepiej od pierwszego. Kanapka jest wszędzie tylko nie w dziecięcej buzi. Masz to gdzieś, niech tylko zje i wyjdziecie na spacer. Kiedy zlana potem po ubraniu w kurtkę, czapkę i buty twojej pociechy zakładasz swoje ubrania, wiesz, że entuzjazm wspólnego wyjścia gdzieś wyparował. Snujesz się ulicą. Znowu ta nielubiana sąsiadka. Pewnie zaraz zacznie o wszystko wypytywać. Jak można być tak wścibskim? Czemu ten cholerny pies tak głośno szczeka? Zawsze was wystraszy!
Sklep. Jak zwykle kolejka do kasy. Jak zwykle dziecko już się nudzi w wózku. Mógłby cię ktoś przepuścić, ale nie. Znieczulica ludzka. Zaraz się ugotujesz w tej kurtce. Mały krzyczy, wszyscy patrzą. Co za dzień!
Kiedy maluch ląduje w łóżeczku oddychasz z ulgą. Będziesz mogła w spokoju zrobić obiad. Tak, chciałabyś! Najpierw problemy z uśnięciem, potem pobudka po 40 minutach. Wkurw. Zbliża się. Dzień dobry kolego, godzinę się nie widzieliśmy.
Popołudnie to maraton. Odliczasz minuty kiedy wróci partner. Kolejny raz stawiasz wieżę z klocków, kolejny raz czytasz dziwaczkę i przebierasz brudnego po obiedzie malca. To się nigdy nie skończy. Tymczasem pralka wyje na całego, zaraz się wyłączy, trzeba rozwiesić. Musiałaś kiedyś zrobić coś złego i teraz odbywasz karę więzienia domowego. Nie ma innej opcji.
Denerwuje cię niemal wszystko. To, że twój maluszek chlapie wodą podczas kąpieli, to że nie chce się wycierać ani smarować kremem, potem odmawia zjedzenia kolacji. A pora usypiania to sajgon dla całej rodziny. Nie tak to sobie wszystko wyobrażałaś.
Dlaczego się irytujesz? Dlaczego denerwuje cię hałas i krzyk? Czy wiesz, że są domy, w których panuje absolutna cisza? Czy wiesz, że są domy, w których modli się o ten zgiełk? W których marzy się o brudnej podłodze i odbiciu małych paluszków na meblach?
Dlaczego tak drobne, zupełnie nieistotne rzeczy wpływają na twoje złe samopoczucie? Jedna goni drugą tworząc lawinę irytacji. Zamiast żyć, kochać, cieszyć się wybieramy złość. Czy to już jest jak doping, bez którego nie można przeżyć dnia? Bo jak się wkurzysz to coś się dzieje, nie wieje nudą, jest dreszczyk emocji? Nie potrzebujesz takich wrażeń, wiesz o tym. Niech dopingiem będzie śmiech dziecka. Wstań rano i pomyśl, jakie to szczęście, że właśnie w twoim domu słychać dziecięcy płacz.