JESTEŚ MAMĄ? PIJ HERBATĘ A NIE WINO!

 

Zostałyśmy mamami. Czy teraz jesteśmy już przede wszystkim nimi? Czy przypadkiem nie zgubiłyśmy gdzieś swojej kobiecości? Nie zapomniałyśmy o swoich zainteresowaniach, swoich potrzebach i marzeniach?

Tak, nagle okazuje się, że w naszym otoczeniu znajdujemy samych rodziców. Umawiamy się na kinderbale i spotkania w towarzystwie dzieci. Jednym okiem spoglądając na pociechy sączymy herbatkę z cytryną i opowiadamy o kolejnej umiejętności synka. Chwalimy się zdolnościami córki. Porównujemy dzieci w tym samym wieku, wyliczamy zęby, oceniamy kremy dla niemowląt. Słuchamy o nauce sikania do nocnika albo kolejnym pediatrze konowale, który na wirusówkę przepisał antybiotyk. Żalimy się i cieszymy. A jedynym tematem do rozmów wydaje się być nasze dziecko.

Musimy zacząć kochać obce dzieci, zachwycać się nimi. Musimy polubić te rodzicielskie spotkanka, najlepiej w pobliżu huśtawek i piaskownicy. Szufladkujemy się na własne życzenie. Mama to mama. I kropka.

Nagle okazuje się, że z naszego grona wykruszają się tatusiowie, którzy mają dosyć słuchania o obolałych sutkach i rozstępach. Dostają mdłości, gdy słyszą, że teraz to już wprowadzamy gluten albo postanowiłyśmy nie szczepić. Co robią? Idą na piwo! Sami. A my zostajemy oczywiście w towarzystwie innych mam i ich pociech. Oto cała nasza rozrywka. Układamy klocki, kopiemy piłkę, przewracamy strony dziecięcych książek i zmieniając kolejną pieluchę próbujemy choć chwilę rozmawiać. Bo przecież nie zdążyłyśmy jeszcze poruszyć kwestii nieobecnych w domu tatusiów. Wychodząc z imprezy obiecujemy sobie, że następnym razem na pewno uda się pogadać dłużej. A w drodze powrotnej nie mamy prawa narzekać, przecież wyszłyśmy w końcu z tych czterech ścian i odprężałyśmy się z koleżankami.

Cholera, buntuję się. Czy to, że jestem mamą oznacza, że nie mam prawa chcieć spotkać się z koleżankami bez dzieciaków? Że nie mogę wyjść do kina na normalny film zamiast kolejnej bajki o księżniczkach? Że teraz to mam już tylko sączyć herbatkę w kolorowej filiżance zamiast spokojnie napić się wina z przyjaciółką?

Nie chcę siedzieć w tej szufladzie z napisem „matka”. Chcę wyjść na miasto, pogadać o bzdurach, zjeść porządny puchar lodów bez dzielenia się. Popatrzeć sobie na facetów, pośmiać się głośno i spontanicznie, poplotkować. Tak zwyczajnie, bez dziecka na kolanach i drugim, wiszącym u szyi. Chcę wyjść z domu w pełnym makijażu i czystym ubraniu, bez smarków na rękawie i chusteczek nawilżanych przy boku, a do torebki zamiast zabawek i rozkruszonych chrupek włożyć szminkę i puderniczkę.

Nie chcę czuć się wyrodną matką zamykając za sobą drzwi. Chcę mieć do tego prawo, takie samo jak mają tatusiowie. Rzucić się w wir miasta, nie myśleć o ilości wypitego mleka przez dziecko, nie analizować kolejnej dziecięcej kupy. Wyczyścić umysł, zrelaksować się tak naprawdę. Dokładnie tak, jak robiłam to nie mając tytułu rodzica.

Bo przecież wciąż jestem kobietą. I wciąż jestem człowiekiem.