Są takie rzeczy, które chciałam zrobić, poznać lub się ich nauczyć, ale zawsze brakowało mi samozaparcia albo poddawałam się, gdy widziałam ile trzeba pracy w to włożyć. Zasłaniałam się wciąż macierzyństwem. Bo wiadomo, dzieci wymagają od nas dużej ilości czasu i jeszcze więcej energii, której brakuje już, gdy chcemy zrobić dla siebie coś więcej niż leżenie na kanapie.
Jedną z takich rzeczy była fotografia. Marzyłam o tym, żeby robić fajne, profesjonalne zdjęcia. Kupiłam aparat, poczytałam co nieco w internecie i wydawało mi się, że teraz będę już mistrzem obiektywu. Skończyło się na tym, że fotki robiłam na ustawieniach „auto” a potem niezdarnie obrabiałam je w darmowym programie. Stąd większość blogowych zdjęć pochodzi z banku darmowych obrazów, bo moje nie nadawały się do publikacji.
Przy drugim podejściu pożyczyłam nawet książki do nauki fotografii. Niestety były napisane takim językiem, że równie dobrze można by uznać, że szybciej nauczę się chińskiego.
Wtem, wybieram się do Gdyni na See Bloggers, konferencję dla blogerów. Marka Olympus przeprowadza konkurs (fb, ig). Wystarczy wrzucić jakąkolwiek fotkę z ich hasztagiem, by organizatorzy spośród uczestników wybrali ambasadorów swojej marki. Pomyślałam, że warto spróbować. Jeśli wygram to nie będę mogła już się migać i w końcu na serio zabiorę się za naukę fotografowania. Markę znałam, mimo że nigdy nie korzystałam z ich sprzętu.
Voila, zostałam ambasadorką. Najpierw radość i niedowierzanie, potem przerażenie czy sprostam wymaganiom. Przyjeżdża aparat, w którym zakochuję się na zabój. Stylowy i elegancki. Perfekcyjny.
Nagle okazuje się, że model PEN E-PL7 jest stworzony dla mnie… bo jest łatwy w obsłudze. I wbrew temu co się mówi, że to fotograf robi zdjęcie a nie aparat, to jednak porównanie moich zdjęć z poprzedniego sprzętu a tych z Olympusa to niebo i ziemia.
Model PEN E-PL7:
-posiada genialny design, wyróżnia się nim na tle wiodących marek
-jest zaprojektowany tak, aby ułatwić robienie selfies (ha! Coś dla mnie, bo zawsze wyglądam jak pokraka i mój program do obróbki nie dawał rady)
-jest odchylany, odwracany itd., bardzo przyjemny w użyciu,
-ma 14 filtrów dodających zdjęciom artystycznego wyrazu (koniec zabawy z programem komputerowym)
-ma wbudowane wi-fi, dzięki czemu mogę fotkę od razu przesłać na telefon
-robi kolaże. Od razu, bez bawienia się w wybór zdjęć i ich układanie.
-pominę już funkcje bardziej profesjonalne i jeszcze dla mnie nie zrozumiałe, ale największą ich zaletą jest to, że cykam fotkę a ona od razu jest fajna. A to oszczędza mi nerwy i czas.
Poniżej kilka pierwszych zdjęć. Wrzucam prosto z aparatu, oryginalnie zrobione. Niebawem blog będzie pełen tylko moich fotek. Cieszę się, że zostałam wybrana i „zmuszona” do nauki. Czasem tak jest najlepiej.
A Wy? Macie coś takiego, co zawsze chcieliście zrobić, a mimo to nadal jest „w planach”?