NIE JESTEM PRZYJACIÓŁKĄ SWOICH DZIECI

 

Dziwne są niektóre kobiety. Z jednej strony chcą być przyjaciółkami swoich dzieci, z drugiej uważają, że dziecko musi wiedzieć kto w domu rządzi i ustala sztywne reguły. To takie trochę jak: jesteśmy na równi, ale tylko wtedy, gdy ja tego chcę.

Ja stoję gdzieś pośrodku. Uczyłam się tego kilka lat. Najpierw chciałam być psiapsiółą z prawdziwego zdarzenia, taką równiachą, mamą kumpelką. Szybko jednak zauważyłam, że starsza córka zaczęła mi dosłownie wchodzić na głowę. Wykorzystywała to, że nasze relacje są bardzo luźne. Potem wpadłam w sidła zasady „rodzic ma zawsze rację i należy go słuchać”. Twarde domowe zasady wprowadzone dla „dobra” dziecka. Tak mi się wydawało. Ale i tę zasadę szybko zweryfikowało życie, pokazując mi, że władza nad dzieckiem to nie jest droga, którą chcę iść.

DLACZEGO NIE PRZYJACIÓŁKA?

Przyjaciółką mogę nazwać kogoś, z kim jestem zawsze absolutnie szczera. Kogoś, komu mogę się zwierzyć ze wszystkich smutków i złości. Jakkolwiek to zabrzmi, na pewno nie jest nią moja kilkuletnia córka. Dziecko nie musi wiedzieć, że mam problemy. Nie muszę zaprzątać jej głowy swoimi wątpliwościami. Myślę, że na nic jej wiedza, że gdy jesteśmy same w domu a za oknem nadciągają czarne chmury to ja trzęsę się ze strachu i wpadam w panikę. Nie mogę i nie chcę dokładać jej na barki tych wszystkich negatywnych emocji, z którymi zmierzam się każdego dnia. Nie musi wiedzieć, że czuję się kiepską mamą, gdy krzyknę. Że czuję się okropnie, gdy zawodzę sama siebie. Zachowuję to dla przyjaciółki w swoim wieku. Ona zrozumie. Być może jest to możliwe, gdy dzieci są już dorosłe, ale na pewno nie wtedy, gdy mają kilka lat.

JA TU RZĄDZĘ?

Większość rodziców nadużywa swojej „władzy” nad dzieckiem. To co mówią jest święte i bez względu na zdanie malucha ma być tak, jak oni postanowią. Uzurpują sobie prawo do tego, żeby kierować myślami, uczuciami i wszystkimi emocjami dziecka. „Nie wolno” znaczy nie wolno. I tyle. „Masz posprzątać swój pokój”, bez gadania. Nie ma dyskusji, nie ma pytań. Rozkaz został rzucony a dziecko ma się bezwzględnie dostosować. Od tego przecież jest rodzic. Czyżby?

JEST COŚ POMIĘDZY!

Prawdziwa przyjaźń z dzieckiem jest niemożliwa. Rygor nie ma nic wspólnego z dobrem dziecka. Czy jest więc jakiś złoty środek, który połączy jedno z drugim. Otóż jest i ja go z powodzeniem stosuję.

“Martyna, zjedz jeszcze trochę” – mówi mąż przy wczorajszym obiedzie.
“Ja już nie chcę. Nie możesz mi rozkazywać, nie jesteś tu szefem” -odpowiada
“Nie??? A kto jest?” – mąż spogląda na mnie z zaciekawieniem, ja gapię się w talerz przerażona co za chwilę usłyszę.
“Tu nie ma szefów. Wszyscy jesteśmy na równo, prawda mamo?” – odpowiada moja sześciolatka.

Ta złota zasada to PARTNERSTWO. Wszyscy jesteśmy w domu tak samo ważni. Rodzice nie „panują” nad dziećmi, dzieci nie są naszymi podwładnymi. Nasze uczucia są równorzędne. Wszyscy dajemy sobie prawo do złego dnia i wszyscy chcemy być rozumiani. Nie rzucamy sobie rozkazami, bo jeśli jesteśmy sobie równi to każdy wie co do niego należy.

Wydawać by się mogło, że skoro nie rozkazujemy dzieciom to nie ma w domu dyscypliny. Nic bardziej mylnego. W myśl tej zasady każdy z nas ma swoje prawa… i obowiązki. Jesteśmy odpowiedzialni za porządki w swoich pokojach. Salon, z którego wszyscy korzystamy sprzątamy wspólnie. Tak, nawet z dwuletnimi bliźniakami. Oczywiście, jeśli starsza córka „zapomni się” albo zwyczajnie odpuszcza to wyciągamy konsekwencje. Nagradzamy też, gdy uważamy, że na nagrodę zasłużyła. Wszystko adekwatnie do wieku. Jeśli jesteśmy równi, to jesteśmy tacy zawsze.

Myśląc już o nastoletnim życiu moich córek staram się pamiętać, by już teraz robić to, co chciałabym, żeby robiła kiedyś ona. Wychodząc z domu zawsze mówię gdzie idę i kiedy wrócę. Nigdy nie kłamię i nie oszukuję. Zawsze dotrzymuję słowa.

Brzmi idealnie, prawda? Cóż, w życiu jednak dochodzą jeszcze emocje, więc nie jest to takie proste jakby się wydawało. „Wyciąganie konsekwencji” czasem poprzedzone jest krzykiem. Niepotrzebnym, ale jednak. Dlatego staram się wpajać tę zasadę konsekwentnie. Wciąż się jej sama uczę, ale wierzę, że mi się uda. I kiedyś moje córki same uznają, że jesteśmy partnerkami!

 

Książka “Nieperfekcyjna Mama” do kupienia TUTAJ.