jak ratować związek

ZEPSUŁEŚ SIĘ? TO WYNOCHA!

 

W ostatnich kilku dniach natknęłam się kilkakrotnie na różne teksty dotyczące związków. Wszystkie z nich mówiły „Jeśli nie możesz zmienić faceta, zmień go na innego”. Przeczytałam je wiele razy i jedynym punktem, z którym się zgadzam jest fakt, że ludzie z czasem się zmieniają. Niestety, najczęściej na gorsze.

Czy w tym wypadku mamy pokazywać drugiej osobie drzwi, pakować walizki i z nieukrywaną dumą mówić: „Nie pasujesz mi już, ciao”? Każde małżeństwo przeżywa kryzys. Wcześniej czy później jest on nieunikniony. Zaczynamy zastanawiać się czy drugiej osobie na nas jeszcze zależy. Czy nam zależy na partnerze. Szukamy przyczyn oziębienia naszego związku i staramy się mu przeciwstawiać.

Małżeństwa się rozpadają, to jasne. W wielu sytuacjach faktycznie już nic nie można było zrobić. Ale zanim wystawi się walizki za drzwi warto próbować znaleźć jeszcze kompromis. A on stoi pomiędzy tym, że mamy dosyć ciągłych kłótni a tym „zmienię cię na innego”.

Przyczyna jest kluczowa w rozwiązywaniu problemów małżeńskich. Nie interesuje się mną? Ucieka z domu? Nie czuje potrzeby spędzania ze mną czasu? Oto moment, w którym musisz zadać sobie pytanie DLACZEGO. A jeszcze prościej, zapytać jego. Pewnie jedna rozmowa niczego nie zmieni, ale jeśli setna ma przynieść oczekiwany rezultat, to czy nie warto próbować?

„Zapytano parę staruszków jak wytrzymali ze sobą 50 lat. Odpowiedzieli: Bo widzi pan, urodziliśmy się w czasach, kiedy jak coś się zepsuło to się to naprawiało, a nie wyrzucało.” Uwielbiam tę anegdotkę. Jest w niej wiele prawdy. Zbyt wiele par rozstaje się, bo nie che im się próbować. Zbyt wiele małżeństw pakuje wzajemnie walizki, bo najłatwiej wyrzucić, wymienić na lepszy model. I w końcu, zbyt wiele osób uważa, że są tylko dwa wyjścia: sielanka albo rozwód.

Jestem w związku od 16 lat (w małżeńskim 7). Różnie między nami bywało. To przecież szmat czasu. Pół mojego życia. Był też czas kiedy nie chciało nam się już niczego naprawiać. Zwyczajnie uważaliśmy, że nie ma już czego zbierać. To był idealny moment na odzyskanie „wolności”, na poszukanie nowej życiowej drogi, na znalezienie osoby, której nie będziemy chcieli naprawiać. Podczas jednej ze szczerych rozmów postanowiliśmy, że spróbujemy po raz ostatni znaleźć kompromis. Że nie może być tak, że jedna osoba góruje a druga się temu poddaje. Tym bardziej, że oboje mamy silne charaktery i oboje w zupełnie niechcący sposób chcieliśmy być tym guru.

To był ten ostatni raz, kiedy dotarło do nas, że wciąż nam na sobie zależy. Że nie chcemy być ze sobą tylko ze względu na dzieci. Nie o takiej rodzinie przecież marzyliśmy. Wciąż uwielbiam jego śmiech, to jak mnie przytula, to kiedy rozmawiamy o bzdetach, choć na co dzień mamy tak mało czasu dla siebie. On nadal jest o mnie zazdrosny, po tylu latach! I nagle z tej małej iskierki zaczął tlić się ogień. Coś, co wydawało się już przecież niemożliwe!

Czy gdybym spakowała wtedy swoje rzeczy to dziś nie żałowałabym, że nie daliśmy sobie ostatniej szansy? Czy gdyby on postanowił odejść, byłby dzisiaj szczęśliwy? Nie wiem co nas jeszcze czeka. Czy zawsze będziemy umieli i chcieli jeszcze rozmawiać. Ale dziś cieszę się, że „nie wyrzuciliśmy” a „naprawiliśmy”.

Zawsze jest coś pomiędzy „źle” i „koniec”. To kompromis. To on właśnie może okazać się tą iskrą, która zapłonie.