Często słyszę od innych mam słowa podziwu. Chętnie dają medale, puchary i nagrody pieniężne. A tak poważnie, to miło jest wiedzieć, że w oczach innych jesteś wielka.
A to wszystko dlatego, że pewnej pięknej majowej niedzieli przyszły na świat moje bliźniaczki. Jak to mówi moja babcia – „podwójna robota”.
Na każdym kroku spotykam się z pytaniami : „jak Ty to ogarniasz?” albo „jak to jest mieć bliźniaki?”. Już wyjaśniam. Moja babcia ma sporo racji. Mama, która na co dzień spędza czas z jednym dzieckiem, wie ile jest pracy i zachodu z takim małym brzdącem. No więc, mam to samo, tylko brzdąców jest dwoje (nie wliczam tu swojej starszej córki).
Zacznijmy od początku. Poranek. Budzi się pierwsza córka, więc mam jak w banku, że zaraz zacznie krzyczeć druga. Rzadko zdarza się tak, że druga się nie obudzi. A że z łóżka nie wybiegam jak szalona, tylko zwlekam swoje ciężkie cielsko, to prawdopodobieństwo, że jedno jeszcze śpi maleje. Tu zaczyna się wojna o uwagę mamy, bo obie głodne. Kiedy przebieram z piżamki jedną to druga przykleja mi się do nogi i buczy. Bo tak lubi, co poradzić. Zmiana miejsc i przechodzę do przebierania drugiej, więc pierwsza się przykleja, wiedząc, że zaraz pora na mleko. Oczywiście w momencie gdy je przygotowuję, jedna próbuje przekrzyczeć drugą i wdrapując mi się na nogi dają do zrozumienia, że głód jest już ogromny. Na szczęście piją szybko, więc wysokie decybele tej, która akurat nie pije szybko się kończą. Tym sposobem etap pierwszy mamy zaliczony, bo drugie śniadanie zjadają już samodzielnie.
W ciągu dnia bywa różnie. Czasem zajmują się same sobą i mam czas, żeby coś zjeść, czasem jem w biegu a śniadaniową bułkę kończę koło południa. Zabawa też nie wygląda tak lekko, jakby się mogło wydawać, bo nawet czytanie książeczki przychodzi z trudem. Walczą ze sobą o to, która siądzie na kolanach mamy. Bo, żeby dwie naraz wziąć, graniczy z cudem. Nikt nie chce się mamą dzielić.
Pora drzemki to pora zbawienia. Mimo, że trzeba zająć się obiadem, ja wypoczywam. Kocham ciszę. Jeszcze nigdy tak bardzo jej nie kochałam jak teraz.
Obiad. Zupką karmię niehigienicznie obie naraz. Za to dbam o ich zdrowie psychiczne, bo nie wyobrażam sobie, żeby jedna miała płakać zanim skończy jeść druga. A zupa to nie mleko. Trzeba przerzuć, pozastanawiać się nad sensem życia i w ogóle. Więc to trwa i trwa. Gdy jedzą obie, czas skraca się o połowę i nie słyszę buczenia. Drugie danie spożywają samodzielnie. Oczywiście podłoga potem nadaje się do mycia, ale przynajmniej ja jestem w stanie również z nimi zjeść.
Trochę lżej robi się, gdy starsza córka wraca z przedszkola, bo wspólnym szaleństwom nie ma końca. Do hałasu się przyzwyczaiłam, sąsiadów za ścianą nie mamy, więc luz.
Kąpiel to czyste wariactwo. Oszczędzę szczegółów. Oczywiście płacz, gdy trzeba wychodzić z wanny.
No i moment zasypiania. Najbardziej przeze mnie znienawidzony, bo wtedy jest najlepsza okazja, żeby robić sobie z matki jaja. Jedna wyrzuca smoczek, po czym po dwóch minutach chce go z powrotem. I co robi? Buczy. Wchodzę do pokoju, podaję, wychodzę. Słyszę trzask i już jestem pewna, że smoczek drugiej córki jest już gdzieś w drugim kącie pokoju. Nie mylę się, podnoszę, podaję, wychodzę. Sytuacja powtarza się jakieś 10-20 razy, po czym zaczynają wyrzucać z łóżeczek kołdry, mając przy tym ubaw po pachy. I w końcu padają. Chwilo trwaj! Upragniona cisza. Pora na czas ze starszą córką.
Gdyby nie pomoc męża i rodziny, po miesiącu takiego życia pewnie faktycznie bym zwariowała. Na szczęście zawsze mogę na nich liczyć.
Teraz jest lżej, bo nie budzą się w nocy. Etap ząbkowania był najgorszym w moim życiu, bo albo budziły się na zmianę i całą noc biegałam do ich pokoju, albo budziły się obie w tym samym czasie a ja stałam między dwoma łóżeczkami zastanawiając się którą najpierw uspokajać (mąż pracuje nocami). Wygrywała ta, która głośniej krzyczała. Na samo wspomnienie mam dreszcze.
W całej tej niespodziewanej sytuacji zostania mamą bliźniaczek jest jednak wiele radości. Zupełnie zapomina się o ciężkich chwilach i zmęczeniu, gdy widzi się pierwsze świadome uśmiechy. Gdy podwójnie słyszy się „mama”. Gdy dwie istoty zaczynają chodzić, mówić i śmiać się głośno. Z ręką na sercu, radość też jest podwójna. Dziś nie wyobrażam sobie, że jednej z nich mogłoby nie być. Są zupełnie różne, a przez to genialnie się uzupełniają. Fakt, że zazwyczaj uczą się od siebie akurat tych złych i zupełnie niepotrzebnych zachowań, ale widzieć ich więź to niesamowite przeżycie. Nie zamieniłabym je na żadne inne.
I kiedy słyszę : „Ty jeszcze masz czas na bloga?” uśmiecham się. Gdyby nie on, zapewne siedziałabym teraz w wariatkowie zapięta w kaftan bezpieczeństwa. To taka forma psychoterapii, z przymrużeniem oka oczywiście. Ale nie mając nic poza dziećmi nie byłabym szczęśliwa.
Jest ciężko, ale fantastycznie!