Macierzyństwo niejednokrotnie poddaje nas próbie cierpliwości. Gdzie jest twoja granica, czy taka istnieje, co dzieje się, gdy dziecko ją przekracza… Pomijam już fakt, że część dzieci ma kolki czy boleśnie ząbkuje, choć to też sprawdzian dla naszych nerwów. Największym testem okazuje się znany bunt dwulatka, bo ten potrafi sprawdzać twoją cierpliwość nawet kilka razy dziennie. Dochodzą (jakże urocze przecież) pytania malucha “A mamo, dlaczego…?” 50 razy z rzędu, gdzie przy 20 masz ochotę skakać z okna. “Mamo, a kupisz mi…? Ja nie chcę jeść tego zielonego…! A co to jest to zielone…?” Wdech i wydech, odpowiadasz. Oczywiście maluch grzecznie zajmie się swoimi sprawami, ale pod warunkiem, że ty akurat nie masz nic ważnego na głowie. Bo jeśli masz, to koniec… Właśnie wtedy zaczyna się lawina pytań, domaganie się uwagi, z możliwie najgłupszymi pomysłami w tej małej szalonej głowie.
Kiedy dziecko ma już kilka lat i wszystkie książkowe bunty adekwatne do wieku za sobą, myślisz, że teraz odetchniesz… No cóż. Moja 5,5 latka wczoraj zafundowała mi niezły test wytrzymałości. Z powodu choroby opuściła tydzień zajęć w przedszkolu. Dostałyśmy więc podręczniki do domu, żeby nadrobić zaległości. Wiem, że to co nam dorosłym wydaje się oczywiste, dla dziecka jest nową umiejętnością, którą dopiero musi nabyć. Tłumaczę więc cierpliwie jak daną cyfrę się pisze, pokazuję, próbujemy. Potem Mała sama zaczyna pisać. I im dłużej to trwa tym mocniej zaciskam pięści pod stołem, żeby nie widziała mojej irytacji. Co drugą kratkę Martynko! Pisze. Martyna! Co drugą, ta ma być pusta! I tak co chwilę. Myślę w pewnej chwili, że jak dojdziemy do końca strony to pewnie odpalę jakieś petardy na ogrodzie z radości. I zdaję sobie sprawę z tego, że muszę nauczyć się ogromnej cierpliwości, bo we wrześniu przyszłego roku córka zacznie swoją szkolną przygodę…
Trzeba do tego czasu koniecznie wyposażyć apteczkę w ogromne ilości melisy…