KIEDYŚ GO UDUSZĘ

Czasem są takie dni, że kocham go i nienawidzę jednocześnie. Za to wielkie serce i chęć niesienia pomocy innym, gdy powinien być wtedy w domu. Bo tak rzadko bywa, wciąż za mało. Za szczerość do bólu, mimo że kompletnie nie dobiera wtedy odpowiednich słów. Za to perfekcyjne podejście do rzeczywistości, gdy przecież nic nie jest perfekcyjne. Za pedantyzm, gdy nie nadążam sprzątać za dziećmi. Za tę duszę towarzystwa, gdy laski sikają po nogach wzbudzając we mnie zazdrość. Za to, że ma pasję, hobby, któremu się oddaje. Za przebojowość, gdy czuję się jego cieniem. Za optymizm, gdy ja już się poddaję.

Czasem mam ochotę go udusić poduszką we śnie. Specjalnie spalić schabowego, przesolić zupę, nie wyprasować koszuli. Żeby zrobić mu na złość. Walnąć patelnią prosto w czoło na otrzeźwienie, bo wciąż tak bardzo ufa ludziom. Dostaje po tyłku a nadal ufa. Za wytykanie mi błędów i porażek, gdy nie dostrzega swoich. Za to, że potrafi szaleć z dziećmi, gdy ja sprowadzam je na ziemię.

Niebo i ziemia, woda i ogień. Wciąż razem. Mimo wszystko i ku zdumieniu innych. Bo kocham go za te nasze małe ludziki. I wiem, że po walnięciu patelnią zaraz ucałowałabym zranione miejsce. I pewnie pierwsza zjadłabym spalonego kotleta. Bo mimo że strzelamy czasem piorunami szybciej niż letnia burza to tak samo sobie wybaczamy. Jeszcze lepiej się godzimy. Mocniej kochamy. Zjedliśmy już przysłowiową beczkę soli, znam jego słowa zanim je jeszcze wypowie. Dokładnie przepowiadam jego reakcje, wiem jak zachowa się w danej sytuacji. Nikt nie zna go lepiej. I nikomu nie dałam się poznać lepiej niż jemu. Czyż nie na tym polega miłość?